poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Epilog

19 października 2034 roku; godzina 0:01; Planeta Veneii


Właśnie tak skończyła się historia dwójki, zakochanych przyjaciół, którzy aż do śmierci nie mogli ze sobą w pełni należeć.
Teraz Ame Gakure, przestała istnieć!



wtorek, 13 sierpnia 2013

{11} Rozdział jedenasty

18 października 2034 roku; godzina 23:55; Planeta Veneii



Podniosłam się z ziemi i nadal przerażona zastanawiałam się czy podejść. Przemogłam się i podeszłam. Uśmiechnęłam się, oboje mieli uśmiechy na ustach. Cieszyłam się. Ichigo, nigdy nie był dla mnie zły, za bardzo przypominałam mu Yuuki, ale mimo wszystko raz w życiu mnie przeraził. Przed chwilą nadal sądzę, że mimo tego to było ich przeznaczenie. Zakaszlnęłam i na moją biała rękę wyleciała krew. Tak, to były ostatnie minuty mojego życia. Zawsze, byłam chorowita, ale tego co miałam w sobie teraz, nie dało się już wyleczyć. Położyłam się obok nich na zimnej ziemi i otoczyłam ich ramionami. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

{10} Rozdział dziesiąty

01 czerwca 24 roku; godzina 19:12; Planeta Veneii


Festiwal Smoka to zawsze wielkie wydarzenie, organizowany raz na dziesięć lat, z całym przepychem, na który stać było ówczesny świat. Wstęp był wolny i był to także jedyny dzień, w którym nie było różnicy pomiędzy Tymi z Góry i Tymi z Dołu. Czerwone lampiony wisiały na drzewach z świecącymi świecami w środku, wszędzie latały małe słońca, rozpadające się na złocisty pył przy najmniejszym dotknięciu, kolorowe słodycze były rozdawane, zaczynając od zwykłych placków z jagodami i cukrem, kończąc na gigantycznych lodach i koszach wszystkiego, czego człowiek mógłby zapragnąć. Jako jedyny dzień Słońce cieszyło się cały czas z mieszkańcami i świeciło przez całą dobę, by na końcu zamienić się z Księżycem i pozostawić niebo ciemnym chmurom i świecącym gwiazdom. Była możliwość zrelaksowania się, opicia, urządzenia nejlepszej imprezy, ograć całe pieniądze, grać w gry wszystkie jakie zostały wymyślone, odebrać potrzebne jaki i niepotrzebne przedmioty, najeść się do syta, nauczyć się robić wonne olejki, które można sprzedać za dość dużą sumę, zarobić i wiele, wiele jeszcze innych rzeczy. Wszystko tutaj było cudowne, jednak najwspanialszą rzeczą była parada Smoka.
Dwójka dzieci stała pośród tego placu, pełnego marzeń z szeroko otwartymi oczami, podziwiając wszystko co zdążą zobaczyć i oczy. Ta dwójka wystrojona w ich najlepsze ubrania, już była cała oblepiona złotym pyłem. Dla obojgu Festiwal Smoka był pierwszym w ich życiu i niesamowitym przeżyciem. Dzieci nie mając nawet jakiegokolwiek pojęcia, wpasowały się w najlepszą porę Festiwalu. Właśnie miała się odbyć parada Smoka. Ni stąd, ni zowąd z nieba poleciały płatki kwiatów, kolorowe liście, małe słońca. Ziemia nagle zaczęła drżeć, powietrze stało się gęste. A na tym przeogromnym placu zapadła całkowita cisza. Była to rzecz niespodziewana, gdyż już od wschodu Słońca rozbrzmiewała tutaj muzyka, szepty, rozmowy... Ale teraz była cisza i to taka, że nikt nie zamierzał jej przerwać. Trwała i trwała... Nagle ziemia znów zadrżała, powietrze zgęstniało już tak mocno w oczekiwaniu, że zdawało się dławić. A cisza trwała, trwała... Już niektórzy śmiałkowie podnosili głowy, by znów rozpocząć na nowo, niespodziewanie przerwaną, fascynującą pogawędkę o tematach na które, jesteśmy na razie, zbyt młodzi, gdy...
Ciszę przerwał ryk. Był na tyle głośny, że przez sekundę czasu ogłuszył wszystkich, a może tylko się tak wydawało w tej nieprzerwanej ciszy? Nie, to w rzeczywistości był ryk. Ludzie z przestrachem, zaczęli okręcać głowami wokół siebie i sami szukali źródła tegóż dźwięku. Czyżby ktoś próbowałby im przerwać długo wyczekiwany Festiwal? I nagle … poczuli ciepło. Nie gorąco, ale ciepło, które przyjemnie rozchodziło się po ciałach. Dziewczynka o niespotykanych, nawet wśród nich, błękitnych włosach krzyknęła leciuteńko i drżącym palcem wskazała na niebo. Wszyscy jak zaczarowani podnieśli głowy w tym kierunku i już po chwili na ich twarzach wykwitło nieme zdumienie i zdziwienie. Na niebie jaśniała łuna ognia. Była ogromna, ale już się rozmywała. Wszyscy tam patrzyli i gdy ostatnia warstwa ognia, zaczęła znikać, ludzie zauważyli jakiś ciemny kształt na niebie. Powoli zakręcił koło na niebie, a potem chyżym lotem leciał ku ziemi. Wszyscy patrzyli, patrzyli... gdy nagle zaczęły rozbrzmiewać po całym placu, przerażone krzyki.
- Smok! Smok! Smok! Smok!
Na placu zapanował harmider, każdy pakował swoje, jakże cenne manatki i uciekał, gdzie pieprz rośnie. Jedyny chłopak, młodzik jeszcze, niedorozwój, stał na centrum placu u ani myślał się ruszać. Nie pomagały nawet błagania jego błękitnowłosej towarzyszki. Stał i … się nie ruszał, zupełnie jakby nogi wrosły mu w ziemię. A smok leciał, leciał...
Ziemia, zaczęła się rozpadać, zebrani poczuli jakby coś na kształt trzęsienia ziemi, ale szybki i krótkotrwały. To na placu wylądował smok. Teraz wszyscy mogli ujrzeć go z bliska i przyjrzeć mu się. Jego łuski były w kolorze rozpalonego ognia. Cztery łapy, pazury jak ze stali, mięśnie jak u gryfa, mówiąc w skrócie: zacne młode smoczysko. Jego oczy krwistoczerowne popatrzyły na zebranych z jakby, kpiącym wyrazem. Smok wydął szyję do tyły i już po chwili z paszczy bestii wypłynęła struga ognia, która podpaliła pola i lampiony. Smok jednak nie zwrócił na to uwagi tylko pochylił swój łeb przed dwójką dzieci. Popatrzył na nich chwilę tymi samymi krwistoczerwonymi oczami, jakby na coś czekając.
Ku zdumieniu wszystkich, najpierw, chłopiec pochylił się i pociągnął za sobą swą przyjaciółkę i powiedział.
- Witamy na Twym Święcie, Tajga Ichigo.
- Witamy na Twym Święcie, Harumi Yuuki.
Smok parsknął i pokręcił swą olbrzymią, trójkątna głową, z jego paszczy wydobyły się smużki dymu i wydawało by się, że się śmieje. Następnie niespodziewanie machnął ogonem i dwójka młodych mieszkańców Veneii pojawiła się na grzbiecie smoka. Ten rozłożył swe, wielkie, błoniaste skrzydła i ryknął tak głośno, że zebrani padli na kolana lub zwyczajnie pomdleli, potem naprężył wszystkie swe cztery łapy i wyleciał w górę, pozostawiając na ziemi wyrwy od pazurów i Święty Ogień.
Dzieci zaś, zadowolone, leciały na grzbiecie smoka, śmiejąc się rozkosznym śmiechem , wyciągając ręce by dotknąć chmur. Smok zawirował i wpadli wprost w wielką chmurę. Dzieci zaczęły krzyczeć, gdy na rozgrzanej skórze, poczuły kropelki lodu. Ale za chwilę i tak się uśmiechnęły. Smok leciał nad zielonymi polami, miętowymi strumieniami, pomarańczowymi trawami, różowymi kwiatami, lawendowymi puszczami... W końcu wzleciał przed Słońce a dzieci mogły ujrzeć promienie Słońca. Smok ryknął jakby rzucając wyzwanie światu i robiąc w tył zwrot z połączeniem śrub powietrznych, leciał ku ziemi. Leciał i leciał, dzieci śmiały się i podziwiały widoki, chłostane, lodowatym wiatrem, złożył skrzydła i zaczął pikować ku ziemi. W końcu wylądował w środku puszczy na głazie, obok wodospadu. Dzieci ześlizgnęły się z grzbietu smoka i pokłoniły z wdzięcznością. Smok już chciał odlatywać, ponownie rozłożyć swe skrzydła, gdy usłyszał.
- Jak się nazywasz?
Smok pochylił łeb i przypatrywała się chłopcu, jakby zaglądał w najdalsze odmęty duszy.
- Saphira.
- Dziękujemy za poświęcony czas i błogosławieństwo dane naszym wioskom, Saphiro.
Smok patrzył chwilę na dzieci, aż w końcu poczuły jakby w ich umysłach, pojawiła się osoba trzecia. Już po chwili usłyszały, melodyjny i ciepły głos smoczycy.
- Bądźcie pozdrowione, dzieci.
Następnie, każde polizała końcówką języka po głowie i tym razem ryknąwszy, rozłożyła skrzydła, by wzbić się w niebo i już nigdy nie powrócić.
Dzieci zaśmiały się i rozejrzały. Nadal uśmiechnięty chłopiec, spytał się swoją przyjaciółkę.
- To gdzie jesteśmy?

środa, 31 lipca 2013

{09} Rozdział dziewiąty

18 października 2034 roku; godzina 20:17; Planeta Veneii


Stanęła przed głazem, na którym On siedział, gdy tylko ją wyczuł, podniósł się i zeskoczył na ziemię. Nic się nie zmienił. Te same kolczaste, pomarańczowe włosy, piwne oczy i brązowe cienie po bokach oczu. Tak samo jak zawsze był wyższy od niej. Ale teraz wiedziała, że nie ujrzy uśmiechu i ciepła w oczach, ale to samo zimno co wtedy. Uśmiechnął się do niej, ale to był zimny uśmiech.
- Wiesz? Mam nadzieję, że jednak poddasz się bez walki.
- A to dlaczego?
- Bo mam ją.
I gdy machnął ręką na ziemi pojawiła się dziewczyna o fioletowych włosach. Była przerażona, rozglądała się na boki cały czas. Wytrzeszczyłam oczy.
- Aki...
powiedziałam nieświadomie.
- To co? Nadal, chcesz walczyć?
Spojrzałam na nią, na siebie i w końcu w Jego oczy.
- Tak.
- Ban Kai! Chire, Senbozakura Kageyoshi.

Otoczyły mnie różowe, tysiące miecze. Chłopak złapał dwa do ręki i od razu, rzucił je we mnie. Odbiłam je, wystawiając przed siebie klingę miecza. Złapał kolejne dwa i ruszył na mnie. Zaatakował z lewej, ja odbiłam, potem ja z prawej i odbicie. Dwa ostrze prosto na mnie, a ja się znów obroniłam klinga. Potem salto w powietrzu, nad nim i próba wymierzenia w niego z góry. Dotykam ziemi i oboje w tym samym momencie robimy obrót o 180 stopni. A potem już tylko tańczymy. Bo to nie jest walka, ale taniec. Taniec ze śmiercią. Taniec, który wyraża wszystkie nasze uczucia. To, że przez tyle tysiącleci tęskniliśmy za sobą, naszą miłość, ale i jednocześnie nienawiść. Smutek z powodu rozstania i radość z ponownego spotkania. Wściekłość za wszystkie złe czyny i pożądanie tej drugiej połówki. Radość, szczęście, pożądanie, namiętność, miłość, szacunek, satysfakcję, zadowolenie, ale też i nienawiść, złość, wściekłość, głupotę, chamstwo, zdradę, kłamstwo, obojętność i jeszcze więcej! Wszystkie te uczucia, które chowały się w nas przez millenia, teraz wyszły na jaw. Ktoś, kto obserwowałby walkę z boku, powiedziałby, że jedno jest minimalnie lepsze od drugiego. Ale prawda jest taka, że przez to, że znają się tak doskonale, żadne z nich nie ma szans wygrać. Są tylko dwie alternatywy: śmierć lub poddanie się. Ale oni zawsze walczą do samego końca, są zbyt uparci. Ich walka trwała jeszcze długi czas, ale w końcu nadszedł moment, w którym oderwali się od siebie. Oboje mieli taką samą ranę, w tym samym miejscu i tej samej wielkości. Dopiero wtedy spojrzeli sobie w oczy i odrzucili broń. Wpadli sobie w ramiona. Wtedy poczuli się jak małe dzieci, którymi kiedyś, dawno temu, byli. Podnieśli głowy, dotknęli swoich policzków i po raz pierwszy, prawdziwie się pocałowali. Nie dla zakończenia amnezji, nie dla wygranej w zadaniu, nie po przyjacielsku, ale tak jak para zakochanych. To był delikatny i niewinny pocałunek, ale mówiący: „Kocham Cię”. A potem upadli na ziemię. Oboje z uśmiechami na twarzach i spokojem w sercach.

poniedziałek, 15 lipca 2013

{08} Rozdział ósmy

36 stycznia 63 roku; godzina 13:29; Planeta Veneii


Krople deszczu stukały o drewniane parapety, tworząc muzykę deszczu. Jedyną i nie zastąpioną. Siedziałam w swoim pokoju, patrząc na krajobraz za oknem. Była pora deszczowa i wszystko od miesiąca było skąpane w deszczu. Deszcz towarzyszył mi teraz od wschodu do zachodu Słońca. Nie lubiłam pory deszczowej, każdy siedział w domu, poziom wody cały czas się podnosił i nie było możliwości by wyjść na dwór. Mój humor jeszcze bardziej się pogorszył, gdy do mojej świadomości dotarło to, że padać będzie jeszcze przez najbliższy miesiąc, co najmniej. Wspominałam, że nie lubiłam deszczu? Westchnęłam i powróciłam do wcześniejszej przerwanej czynności, przez mój tok rozumowania, jaką jest patrzenie się za okno i kontenplowanie kolejnych tych samych kropel deszczu, spadających z tej samej chmury, w ten sam pochmurny dzień.
- Yuuki! Ichigo do ciebie!
Zmarszczyłam czoło. Ichigo, tutaj jest? Przecież on nienawidzi deszczu! To niemożliwe, żeby w taka pogodę wyszczubił nos za swoje ciepłe łóżko, nie mówiąc już o drzwiach domu! Ale mimo wątpliwości uśmiechnęłam się na samą myśl o moim przyjacielu i zbiegłam po schodach do ganku. Stanęłam w połowie schodów. A jednak, tego uśmiechu nie da się zapomnieć i pomylić z nikim. Mój uśmiech się powiększył, a ja wzięłam rozpęd i krzycząc głośne „Ichigo!!!” wskoczyłam mu na plecy. Mój towarzysz zaśmiał się i mnie podtrzymał. 
- Cześć, piękna.
- Witam, pana. Czy mogłabym łaskawie dowiedzieć się co Pan tutaj robi? 
- Ależ, oczywiście, młoda damo.
Uśmiechnął się w ten swój sposób i postawił mnie na ziemi. A potem popatrzył za okno i zmarszczył nos. Cokolwiek to było, mogłam się założyć, że nie było jego szczytem marzeń.
- Więc?
- Zabieram Cię na wycieczkę – krzyknął zachwycony swoim pomysłem!
- W taką pogodę – zapytałam z wyczuwalnym sarkazmem w głosie?
- Pewnie! A cóż takiego niebezpiecznego jest w deszczu? Przecież to zwyczajne kropelki wody, nie uduszą Cię ani nie będą dla Ciebie wredne ani …
- Powinieneś zejść na ziemię.
- I kto to mówi? Nieważne. Ubieraj się i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów, że pogoda, deszcz, zimno, bla bla... Dla ciebie ruszyłem się z mojego łóżeczka! Pamiętaj o tym!
Pokręciłam głową, ten chłopak jeszcze kiedyś doprowadzi do moje śmierci tymi jego pomysłami. Mimo wszystko szybko spełniłam jego prośbę, a może rozkaz? I pojawiłam się w ganku w pełni zwarta, gotowa i ubrana na zaplanowaną dzisiejszą eskapadę. Ichigo zmierzył mnie uważnym spojrzeniem od dołu do góry.
- Gotowa?
Nie odpowiedziałam, ale za to pokiwałam głową. Szybko złapałam go za rękę i wyszliśmy z domu. Na dworzu powitał nas, naturalnie deszcz, ale w pakiecie dostaliśmy jeszcze lodowate podmuchy wiatru, cudownie, prawda? Mimo tego, tylko zaparliśmy się głębiej w wodzie, która nas, niestety, otaczała i ruszyliśmy do przodu. Ścisnęłam mocniej rękę Ichigo.
Nie miałam kompletnego pojęcia, gdzie idziemy, więc posłusznie szłam za moim przyjacielem, jednak po dość długim czasie włóczenia się i dojścia, praktycznie do nikąd, coraz bardziej zaczęłam podejrzewać, że mój towarzysz nie zna drogi lub najzwyczajniej w świecie się zgubiliśmy.
- Ichigo?
- Tak?
- Mam nadzieję, że wiesz gdzie jesteśmy i wcale się nie zgubiliśmy, prawda?
- Tak, tak myślę.
- Tak myślisz?
- Hmm... Ostatnio byłem w tym miejscy dwa lata temu w lato.
Zaśmiałam się. Czyli jednak bardzo możliwe, że się zgubiliśmy. Szłam za moim przyjacielem, który cały czas kierował się do góry. Już po chwili minęliśmy lawendowe drzewa i zajęły je scriliony. Mimo żeby dostać się aż do scrilionów trzeba było iść prawie cały dzień, kochałam te drzewa. Wielkie rozłożyste gałęzie, grube konary, pamiętające początki tego świata i najpiękniejsze liście. Czyste złoto, właśnie tym były zabarwione scriliony. Były cudowne w słońcu, gdy promienie odbijały się od złotych liści i padały wprost na diamentowe konary, ale jeszcze nigdy nie widziałam ich w deszczu. I … muszę przyznać, że wyglądały równie wspaniale, jak nie piękniej. Krople deszczu skapywały po liściach, konarach, gałęziach tych drzew i wszystkie wyglądały jakby stała w nich jakaś można pani o rozłożystych rękach i czuwała nad światem. Krople wiły się i okręcały wokół pni tworząc złudzenia, mglistego węża. Nagle! Wpadłam na plecy Ichigo. Spojrzałam się na niego i zauważyłam, że patrzy się na mnie z uśmiechem zwycięstwy.
Rozejrzałam się i … ujrzałam najcudowniejsze miejsce na Veneii. Wielki krater otoczony przez najcudowniejsze i najprawdopodobniej najstarsze scriliony, jakie widziałam. Tylko tutaj w tym samym momencie świeciło słońce i padał deszcz dając obraz roziskrzonych się milionów kropelek deszczu. Lśniły na gałęziach, oplatały konary, padały na całej polanie... Niektóre z nich wpadały do, o dziwo, zielonej trawy, niektóre do krateru. W kraterze było różowe jezioro, które napełniało się lodowatą wodą. Ale niespodzianka, na tym się nie skończyła. Ichigo ruszył wzdłuż zbocza, a ja za nim. Już po chwili staliśmy przed różowym jeziorkiem. Ichigo wyciągnął rękę do mnie i zaczął wchodzić do jeziorka. Pokręciłam głową, patrząc na niego z niedowierzaniem. Nie wejdę tam w takie zimno, nigdy!!!
Stałam pośrodku różowego jeziorka trzymając rękę Ichigo i patrząc na niego morderczym wzrokiem. Ja naprawdę, kiedyś przez jego pomysły zginę, bo jak na razie to mam z pewnością załatwione przeziębienie.
- Weź duży oddech i płyń dokładnie za mną.
- Co?!
Ale nie miałam czasu powiedzieć, czegokolwiek jeszcze, gdyż Ichigo zanurkował, a ja niestety musiałam podążyć za nim. Szybko złapałam oddech i zanurkowałam za nim. Co dziwne w takim jeziorze, woda była przejrzysta. Płynęłam za nim, gdy nagle zniknął. Podpłynęłam do miejsca, w którym Ichigo zniknął i zauważyłam tam niedużą wyrwę w kraterze, ale na tyle dużą by pozwoliła przejść dwójce dzieci. Podpłynęłam do niej i szybko ruszając stopami oraz podpierając się kamieniami przepłynęłam przez tą wyrwę. Chwilę później zaczęło już mi brakować tlenu, nawet jak na moje znakomite umiejętności pływackie i zaczęłam szybciej rozgarniać wodę wokół siebie rękami i kopiąc w nią nogami. Gdy tylko się wydostałam złapałam wielki haust powietrza, już, już chciałam nakrzyczeć na Ichigo za próbę utopienia mnie, gdy zobaczyłam gdzie się znalazłam.
Byłam w niedużej, okrągłej jaskini, mogącej pomieścić co najwięcej trzy osoby, ale za to jakiej jaskini. Strop jaskini był wyłożonymi małymi diamencikami, wyglądającymi zupełnie jak rozgwieżdżone niebo w nocy, ze ścian wyrastały rubinowe, obsydianowe, szmaragdowe i szafirowe kwiaty. Podłoga była oblodzona różowym kwarcem. Byłam tym zachwycona, ale ujrzałam jak Ichigo wychodzi z jeziorka z różową wodą po kamiennym schodach, których wcześniej nie zauważyłam.
Ruszył przez kwarcową podłogę, nawet nie oglądając się za siebie – wiedział, że pójdę za nim. Króciutki moment szliśmy, aż w końcu doszliśmy do skalnej pieczary. Pieczara była … właściwie nie wiem jaka była, gdyż panowały tutaj egipskie ciemności. Jedyne co moje zmysły odczuwały to podłogę pod swoimi nogami, gorące powietrze i ciche chlupotanie wody. Poczułam zaciskającą się dłoń na mojej i ruszyłam za moim towarzyszem. Po chwili poczułam przyjemne ciepłe ukłucia wody na moich zmarzniętych stopach. Zanurzaliśmy się w tym cieple coraz bardziej, aż byliśmy w niej aż po głowę. Przyjemne ciepło opływało całe moje zmarznięte ciało i pozbywało się gęsiej skórki. Pod nogami czułam twardą powierzchnię a wokół mnie dość silny prąd wody.
- Woda jest podgrzewana przez lawę w dole, a ściany są z akwamaryny.
- Cudowne, jak to odnalazłeś?
- Przez przypadek. Tak jak mówiłem dwa lata temu w lato włóczyłem się po lesie, wściekły na rodziców i brata, szedłem przed siebie, podziwiałem scirilliny i tak całkowicie wpadłem na ta polanę. Jaskinię odkryłem trochę później.
Nic nie odpowiedziałam. Zachwycałam się tym wszystkim jeszcze raz, jeszcze raz wszystko odtwarzałam w głowie. Tutaj... tutaj … było przepięknie, cudownie, bosko, magicznie...
- Jesteś pierwszą osobą, którą tutaj zabrałem. Oprócz naszej dwójki nikt nie wiem o tym miejscu- usłyszałam cichy głos Ichigo przy uchu.
- Dziękuję, dziękuję za wszystko. Za wybawienie mnie dzisiaj z nudów, za wycieczkę, za zdradzenie swojego sekretu, za przyprowadzenie mnie tutaj, za to, że wstałeś dzisiaj z łóżka, za wszystko i za jeszcze więcej. Za to wszystko, czego nie potrafię powiedzieć słowami.
Poczułam rękę Ichigo na moim policzku, a potem jak odgarnia moje włosy za ucho, przejeżdża palcem po linii żuchwy. Na moje policzki wstąpiły karmazynowe rumieńce i w duchu dziękowałam za to, że jest ciemno. Poczułam jak Ichigo się pochyla i przejeżdżając swoimi ustami po małżowinie usznej, szepcze.
- Ależ, proszę bardzo, piękna.
A potem usłyszałam chlupot i poczułam wodę w moich oczach, cichy chichot Ichigo i moje ręce szukające jego. W końcu poddałam się i zaczęłam chlapać wodą, okręcając się wokół siebie. Po jaskini rozniósł się szczęśliwy śmiech dwojga, jeszcze nie zakochanych w sobie istot.

Właśnie tego dnia, pokochałam deszcz.

niedziela, 14 lipca 2013

{07} Rozdział siódmy

17 października 2034 roku; godzina 21:51; Planeta Veneii


Weszła w atmosferę Veneii – wiedziała, że zaalarmowała tym rząd, ale też doskonale wiedziała, że się tym nie przejmą, już kogoś wysłali. Jego! Mijała budynki tak wysokie, że ich szczyty kończyły się w chmurach, obywateli śpieszących do domów, miasta, wypełnione dźwiękami Ich muzyki. I nie mogła nie zauważyć, że w obecnych czasach nie było już podziału na Tych z Góry i Tych z Dołu. Byli wszyscy. Leciała jeszcze przez chwilę, aż w końcu doleciała. Pusta, wypalona przestrzeń. Jej wioska, gdzie się wychowała, gdzie spędziła swoje dzieciństwo. Czarne, puste, przez nikogo nieodwiedzane miejsce, tym się stała. Wylądowała pośrodku, siła uderzenia była na tyle duża, że rozwaliła pedosferę i kawałki litosfery. Nie patrzyła na to, szła przed siebie, tylko i wyłącznie, przed siebie. Koniec z uciekaniem. Zawsze uciekała. Uciekała od tak wielu rzeczy, że teraz po tych wszystkich milleniach brzydziła się sobą. Jak mogła stworzyć amnezję, by ukoiła jej ból? Jak mogła być na tyle głupia i poddać się tak słabemu gatunkowi, jak ludzie?! Jak, jak … Jak mogła utracić swoje jestestwo?! Jak mogła zapomnieć, gdzie żyła?! Jak mogła, zapomnieć o swoim życiu?! Jak mogła, zapomnieć o tym czego się dowiedziała?! Jak mogła, zapomnieć o wszystkich swoich uczuciach?! Jak mogła być tak głupia?! Pamiętała, że właśnie tutaj przyrzekła, że jeśli będzie walczyć to tylko z jedną osobą i tylko dla niej użyję Ban Kai. Nawet jej Shikai się zmieniło, odkąd przybyła na Veneie. Teraz nie miała katany, ale wielki tasak na plecach. A mówią, że miecz, odzwierciedla potęgę jego właściciela! Zatrzymała się.
- Ban Kai! Tensa Zangetsu!

Znów trzymała obsydianowy miecz, ale tym razem nie szła do tyłu, tylko do przodu. Wiedziała, że będzie na nią czekać.  

poniedziałek, 8 lipca 2013

{06} Rozdział szósty

25 listopada 66 roku; godzina 18:18; Planeta Veneii


Stała pośród spalonych desek, walającego się popiołu i zniszczonych rzeczy. Stała w wejściu, ale nie chciała iść dalej. Nie, to nieprawda! Ona nie chciała, ale najzwyczajniej w świecie się bała. Po raz pierwszy w swoim życiu odczuwała strach, jej oczy widziały zaś uszy słyszały, co tu się działo. Mimo że nie było jej tutaj to i tak dokładnie wiedziała, co się tutaj stało. Słyszała, każdy krok, każe błaganie, każdy dźwięk rwącego się materiału, każdy suk płomieni, ale nie zwróciła na to uwagi. Widziała tylko jedno, tylko jego twarz – zimną, beznamiętną, okrytą maską obojętności... Jego twarz taka nie była, nie pamiętała jej takiej. Zapamiętała tylko ciepłe piwne oczy z brązowymi cieniami, kolczaste, pomarańczowe włosy i uśmiech. Uśmiech, którego nie dało się opisać słowami, ale twarz, którą właśnie widziała, nie była Jego! Wzięła głęboki oddech i pozwoliła łzom płynąć po jej twarzy ten jeden, jedyny raz. Mimo wszystko zaraz się skrzywiła, gdyż odór rozkładających się ciał, był nie do wytrzymania. Jeszcze, chwilę patrzyła na to zdewastowane miejsce, które jeszcze wiek temu, mogła nazywać domem, aż w końcu złapała swoja katanę i powiedziała.
- Ban Kai! Tensa Zangetsu!
Otoczyła ja czarno - czerwone światło, jej strój się zmienił. Pojawiły się czarne spodnie, również czarna bluzka i czerwone haori. Jej katana zmieniła się w półtoraręczny miecz, czarny, obsydianowy, zimny. Taki, jakie było jej serce. Wyciągnęła go i podniosła do góry, machnęła w dół. Wyleciała czarno – czerwona smuga światła w kształcie półksiężyca.
- Getsuga Tensho!

Getsuga uderzyła w pozostałości jej „domu” i tym razem już doszczętnie zniszczyła go i rozwaliła na setki tysięcy małych kawałeczków. Teraz już nic nie zostało z jej „domu”. Teraz zaczęła uciekać.

sobota, 6 lipca 2013

{05} Rozdział piąty

16 października 2034 roku; godzina 03:25; Ziemia


Los Angeles, znane też jako Miasto Aniołów. Wjechałam na wzgórze Sister Elsie moim lamborghini i zatrzymałam się w poprzek parkingu. Wysiadałam i zaczęłam na wszystko patrzeć. Widziałam światła w domach, wzgórze Hollywood, wielkie, piętrzące się w górę wieżowce. Dzięki moim wyostrzonym zmysłom słyszałam dźwięki muzyki puszczanej w klubach, kłótnie pary, płacz dziecka, uderzenie o ziemię butelki po wódce, czułam powietrze przesycone solą i alkoholem, wyobraźnią smakowałam kolejnych, niesamowitych przysmaków, na skórze czułam ręce, tańczących ludzi, ich pot, namiętność oraz żądze wywyższenia się. Zamknęłam oczy, rozłożyłam szeroko ramiona i włączyła wszystkie moje siedem zmysłów. Wszystko to, co czuli Ci ludzie, uderzyło we mnie w sekundę z ogromną siłą. Widziałam ich oczami, dotykałam ich rękami, smakowałam ich językami, słyszałam ich uszami, oddychałam ich powietrzem, czułam ich uczuciami i widziałam ich przyszłość. Westchnęłam i otworzyłam oczy, opuściłam ręce wzdłuż ciała i chwilę patrzyłam się na miasto. Było wspaniale, cudne, boskie... Zaśmiałam się. To całkowita prawda, że Los Angeles jest nazywane Miastem Aniołów, a także miastem, które nigdy nie zasypia. To jest mój teren, moje miasto. Uśmiechnęłam się i skupiłam się. Nigdy nie byłam dobra z Kidou, ale myślę, że teraz, chociaż ten jeden raz, mogę się postarać.
- Serce Południa, Oko Północy, Palec na Zachodzie, U Podnóża Wschodu, Przyleć z Wiatrem i oddal się z Deszczem.

Gdy skończyłam inkantację, powietrze zawirowało wokół mnie oraz nad całym Miastem Aniołów, ale tylko na chwilę. Już po chwili na niebie pojawiły się różnorodne fajerwerki. Tańczyły na niebie te najprymitywniejsze, jak i wielkie kule, aż po tak rzadko spotykane jak smoki lub wróżki. Uśmiechnęłam się jeszcze raz. Kochałam to miasto, ale dzisiaj nikt nie zaśnie! Będą się bawić przez cały dzień i całą noc. Ta ziemia będzie dzisiaj żegnała swoja panią. Odwróciłam się i odleciała w Wszechświat. Na Planetę Veneii – tam, gdzie wszystko się zaczęło i tam, gdzie wszystko powinno się skończyć.   

poniedziałek, 1 lipca 2013

{04} Rozdział czwarty

04 kwietnia 65 roku; godzina 13:24; Planeta Veneii


Polana, słońce, strumyk i dwójka dzieci. Tak zwykły widok, widzimy go często, ale gdy się przyjrzymy, zobaczymy, że to nie jest zwykła polana. Na niej są długie, wiszące w powietrzu, fioletowe kwiaty o żółtych pręcikach, czerwone liście drzew, pomarańczowa trawa, różowe kwiaty z białymi łodygami, zielone płatki i niebieskie łodygi. Strumyk, który tam płynął, nie był wcale błękitny, ale miętowy. Ziemia, która została wypchnięta na boki, podczas akumulacji, liliowa, a pnie drzew lawendowe. Słońce owszem było żółte, ale tylko te z lewej strony, to z prawej było błękitne. A pośrodku tej polany leżała dwójka przyjaciół. Jedno z pomarańczowymi, a drugie z błękitnymi włosami. Chłopak, przekręcił się po pomarańczowej- tak jak jego włosy- trawie i położył się nad dziewczyną, umiejscawiając swoje łokcie po obu stronach jej głowy i podpierając podbródek na rękach, począł się patrzeć w kobaltowe oczy swojej młodszej towarzyszki. Chwilę się w nie wpatrywał, aż westchnął. 
- Zamierzam zostać Żniwiarzem Śmierci.
Jego towarzyszka, zmarszczyła brwi, jak tylko usłyszała to zdanie. 
- Dlaczego?
- Wiesz, jak jest w rodzinie. Jestem ich jedyna nadzieją, jeśli ich zawiodę wszyscy zginą.
- Wiem. Ale pytam się dlaczego właśnie ty? Masz starszego brata.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i jedną ręką pogłaskał policzek dziewczyny.
- Już nie.
- Co? Co się stało? Nie, błagam Cię, powiedz, że Ishida nie umarł!
Dziewczyna szarpnęła się i próbowała się podnieść, ale chłopak jej na to nie pozwolił.
- Jeleń go zabił.
Mimo rozpaczy zdobył się na uśmiech, wiedział, że ona go kocha. Nie Jego, ale jego brata.
- Nie zadręczaj się, to nie Twoja wina.
Dziewczyna spojrzała na niego szklistymi oczami, było widać w nich rozpacz.
- Obiecaj mi, że mimo wszystko nie pozwolisz się zabić, żeby nie wiem co! Nie dasz się! Obiecaj!
- Obiecuję.
- To dobrze, pamiętaj o tej obietnicy. Zawsze!
- Zawsze.
Chłopak pochylił się i złożył delikatny pocałunek na wargach przyjaciółki. Nie był to pełen namiętności czy pożądania pocałunek, lecz zwykły przyjacielski. Tak jak całują się przyjaciele, nie para.



niedziela, 30 czerwca 2013

{03} Rozdział trzeci

15 października 2034 roku; godzina 15:45; Ziemia


Floryda, piękny półwysep ale i stolica. Każdy, kto tu przejeżdżał pławił się w pięknym hotelu, krystalicznym morzu, piaskowych plażach... ludzie chodzili na wieczne zakupy i niesamowite dyskoteki. A ja? Ja naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i weszłam do ciemnej uliczki. Tak, Floryda słynie też z tego, że można tu zrobić zakupy tak niezwykłe jak ja. Pchnęłam stalowe drzwi i weszłam do sklepu. Dopiero tam zdjęłam kaptur, ukazując właścicielowi swój wygląd. Popatrzył chwilę na mnie i rzekł. 
- Jak mniemam, panna Harumi?
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że mnie zna. Na ziemi nie było nas zbyt dużo - ledwie garstka – każdy oczywiście, gdzie indziej. Właśnie dlatego musiałam się szybko stąd zabierać, jak tylko dostanę potrzebne mi rzeczy. To był jego teren, ja byłam tutaj intruzem.
- Masz?
- Dwuręczna, władająca żelazem. Tak jak sobie pani życzyła. Ten sam, co miała pani wcześniej, ale odnowiony.
- Dzięki.
Złapałam katanę i na ladę rzuciłam niezłą sumkę. Wyszłam ze sklepu i od razu skierowałam się w stronę mojego kradzionego, czerwonego lamborghini. Wsiadłam i od razu odpaliłam. Wskaźnik na maksa i uciekam dalej. Żniwiarze Śmierci nie będą się ze mną bawić, zwłaszcza jeśli jest nią – miłość Twojego życia.

niedziela, 23 czerwca 2013

{02} Rozdział drugi

22 lipca 63 roku; godzina 06:12; Planeta Veneii


Poczułam na moim policzku delikatny pocałunek i już wiedziałam, że to pora na to by wstać. Otworzyłam moje zaspane oczy i spojrzałam na mamę. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała łagodnym głosem.
- Wstawaj, kochanie. Dzisiaj przychodzą goście.
Pokiwałam głową, wiedząc, że nie warto się sprzeczać, nie z mamą. Była kochana, ale była … despotą. Tak, więc w domu panowała dyktatura. Łagodna, ale jednak dyktatura. Mimo wszystko kochałam ją, bo jeszcze nigdy nie zrobiła czegoś co byłoby złe dla mnie. Odrzuciłam koce, którymi byłam przykryta i podeszłam do mojej szafy. Wyjęłam z niej zwykłe, lniane szorty i również lnianą koszulkę. Następnie wyszłam szybko z pokoju i poszłam do kuchni, gdzie mama kończyła już przygotowywać śniadanie. Przywitałam się z tatą, całując go w policzek i zasiadłam do stołu. Już po chwili przede mną pojawiła się szklanka ciepłego mleka i bułeczki z zapiekanym serem. Uśmiechnęłam się na wybór dzisiejszego menu na śniadanie. Moja rodzina nie była bogata, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem ale dzisiaj najwyraźniej mamie zależało na dobrym humorze domowników. Właśnie oblizywałam usta, wycierając tak przysłowiowe „wąsy” po mleku, gdy do kuchni weszła moja starsza siostra, urodziła się niestety trzy lata wcześniej. Była piękna, zresztą jak moja mama. Piękne fioletowe włosy spływały długimi kaskadami po ich plecach, okrywając bladą cerę i piękne liliowe oczy. Nawet w luźnych szortach i zwykłej koszulce, wyglądała jakby właśnie wyszła z kąpieli i różnych zabiegach upiększających stosowanych przez Tych z Góry, a nie tak jakby właśnie wstała z łóżka. Jej pełne, różowe usta ułożyły się w idealnym uśmiechu, gdy zobaczyła dzisiejsze śniadanie i tym samym uśmiechem witając się z resztą domowników podeszła z, zatruwającą życie, gracją do stołu. I tak jak ja zjadłam cały talerz bułeczek tak ona jedynie trzy. „Przecież musi dbać o swoją nienaganną figurę!”. Popatrzyłam na siebie, w wielkim dzbanie mleka, który stał na stole. Byłam odludkiem tej rodziny. Nie byłam panną, która wie wszystko co na poziomie swojego statusu powinna, wiedzieć każda młoda osoba czy jak uczesać włosy, tak by fryzura nie rozsypała się po niecałej godzinie. Nie, ja byłam chłopaczarą, która wybiegała z domu o wschodzie słońca i wracała o zachodzie, ubłocona, z podartymi ubraniami i złamanymi paznokciami, ale ze szczęśliwą miną. Jako jedyna w rodzinie miałam krótkie, nastroszone, błękitne włosy, oczy- zamiast liliowych były kobaltowe z turkusowymi cieniami po bokach, nawet moja cera była ciemniejsza. Jednak najbardziej co się rzucało w oczy to to, że nie wyglądałam jak Ta z Góry, zaś reszta rodziny tak. Patrzyłam się na siebie jeszcze chwilę i stwierdziłam, że zapuszczę włosy w tym samym czasie doleciały do mnie strzępki rozmowy taty z moją siostrą. Nadstawiłam ucha, może jakiś soczysty kąsek się znajdzie do za szantażowania siostry w przyszłości?
- Z państwem Tajga przyjdzie ich młodszy syn, jest w twoim wieku, zajmiesz się nim.
- Oczywiście, tato. Mogłabym odejść już od stołu w celu wyszykowania się?
- Naturalnie.
Skłoniła głowę i z uśmiechem na swoich idealnych ustach, wyszła z kuchni. Westchnęłam i popatrzyłam na swój pusty talerz, jeżeli zaraz się nie ulotnię, to będę zmuszona, by robić to samo co Aki. Wyciągnęłam moje łapczywe ręcę i złapałam cztery bułeczki z talerza siostry i szybko wybiegłam z kuchni, krzycząc, że wrócę na spotkanie. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi zimne powietrze uderzyło w moją rozgrzaną twarz. Popatrzyłam na zielony las i ruszyłam ku nim biegiem, już po chwili znalazłam się w moim „zakątku”. Wielkie drzewo, które miało gałęzie położone na ziemi i łatwo było się po nim wspinać. Kochałam zimny las, mroźne powietrze z gór i ciche dźwięki lasu. Podrzuciłam do góry jedną bułkę i złapałam ją. Już po chwili żadnej nie było. Wyjęłam koc z górnych warstw gałęzi i położyłam się na wielkiej gałęzi okrywając się nim. Zamknęłam powieki i … spałam.
Obudziłam się, gdy powietrze zaczęło robić się ciepłe i pod kocem, który pewnego dnia, przytachałam tutaj pod nieobecność rodziny w domu, było już mi za gorąco. Słońce już wisiało na niebie i prawie było w połowie swojej drogi na horyzoncie. Wyciągnęłam się i zeskoczyłam z gałęzi na ziemię i biegiem ruszyłam do domu. Gdy do niego wpadałam posłusznie weszłam do wielkiej balii z , o dziwo, ciepłą wodą i zaczęłam szorować swoje ciało. Tarłam swoja skórę, aż stała się czerwona, szorowałam paznokcie, aż nie było za nimi nawet śladu ziemi. Swoje nastroszone, błękitne włosy umyłam mydłem z mięty i czyściłam, aż były w rzeczywistości błękitne. Moja skóra, gdy ją myłam piekła i szczypała. Gdy skończyłam moja cała skóra była czerwona i piekła mnie głowa i oczy, nieprzyzwyczajone do mydła, ale przynajmniej byłam czysta. Wyszłam z balii i ruszyłam do mojego pokoju. Na łóżku leżała, już przygotowana, niebieska sukienka i tego samego koloru buty. Pokręciłam głową, ta sukienkę zakładałam jedynie na bardzo ważne święta, więc dlaczego teraz?
Ubrana i czysta zeszłam na dół. Cała moja rodzina już na mnie czekała, w domu panował idealny porządek i widziałam u mamy lekko zaczerwienione opuszki palców, musiała cały ten dzień stać i sprzątać, gdy tak na nią patrzyłam poczułam wyrzuty sumienia, ja cały dzień spędziłam na świeżym powietrzu śpiąc, ale zaraz je odpędziłam od siebie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Oczywiście mama jak i siostra wyglądały rewelacyjnie. Już otwierałam usta, gdy do domu wszedł tata z grupą ludzi, zgadywałam, że jest to Rodzina Tajga. Ojciec podszedł do nas i zaczął nas przedstawiać. Pokręciłam oczami ale nałożyłam na swoją twarz sztuczny, wesoły uśmiech i tak nie wyglądał nawet w połowie tak dobrze jak mojej siostry. Gdy doszedł do mnie, podniosłam swoje oczy do góry i pierwsze co zobaczyłam to kolczaste, pomarańczowe włosy i piwne oczy z brązowymi cieniami.
- A to jest moja najmłodsza córka, jak na razie, Yuuki. Jest...
- Farbowałeś te włosy?
- Mógłbym spytać o to samo.
Prychnęłam ale nie odpowiedziałam. Za to przyjrzałam się chłopakowi, który stał przede mną . Widać, że był starszy. Był wyższy i lepiej zbudowany. Usłyszałam westchnięcie i ponownie spojrzałam na chłopaka, który ma „farbowane” włosy. Uklęknął i się uśmiechnął. Ale... jego uśmiech!! Był taki, że rozproszył we mnie całą złość i pozostawił tylko ciepłe ślady przyjemności. Wyciągnął rękę w moją stronę i nadal się uśmiechając, powiedział.
- Nazywam się Ichigo Tajga i nie mam farbowanych włosów.
Zaśmiałam się,a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Nie mogłam się przestać śmiać, słysząc jego wypowiedź. W końcu się uspokoiłam i również uśmiechnęłam. Wyciągnęłam swoją dłoń i uściskałam dłoń Ichigo.
- Mam na imię Yuuki i również nie mam farbowanych włosów.
Tym razem to on się zaśmiał.
***
9 października 2034 roku; godzina 01:24; Ziemia


Obudziłam się. Dyszałam i byłam zlana potem. Teraz pamiętałam. W mojej głowie przelatywało tysiące obrazów, wszystko pamiętałam. Moja amnezja dobiegła końca. Wstałam z łóżka i popatrzyłam na okno, w szybie odbijała się cała moja sylwetka. Moje blond włosy na nowo stały się błękitne, oczy z szmaragdowych zmieniły się w kobaltowe, obok oczu pojawiły się turkusowe cienie, cera stała się jaśniejsza. Znacznie urosłam i już nie przypominałam piętnastolatki. Teraz byłam, owszem nastolatką, według rachuby lat na Veneii, ale miałam ciało i oczy, które kryły mądrość millenium. Teraz dopiero, po tych wszystkich tysiącleciach, moja amnezja ustała. Pamiętałam wszystko. To, że na ziemi byłam praktycznie od początku jej istnienia, to jak nigdy się nie starzałam, a gdy moja rodzina umierała, szłam do nowej, zmieniałam moje ciało na noworodka i znów rozpoczynałam moją wieczną amnezję. Aż do wczoraj, aż do kiedy Ichigo nie pojawił się w moim życiu i zniszczył wszystkie mury pamięci, które ustawiłam wokół siebie. Zaśmiałam się, jeden pocałunek, a zniszczył wszystko to, co budowałam przez millenia. Stałam i patrzyłam się na Warszawę, na zapalone latarnie i … poczułam jak coś spływa, po mojej starej- nowej twarzy. Dotknęłam tego. Łzy? Nie! Nogi się pode mną ugięły i upadłam na miękki, czerwony dywan. Śmiałam się i płakałam.
- Dlaczego mnie odnalazłeś, Ichigo? Dlaczego, przez Ciebie płaczę? Dlaczego Ishida musiał umrzeć? Dlaczego...?   

piątek, 21 czerwca 2013

{01} Rozdział pierwszy

8 października 2034 roku; godzina 07:30; Ziemia


Przetarłam swoje jeszcze zaspane oczy i powoli podniosłam moje powieki do góry i praktycznie od razu jęknęłam. Kto jest na tyle złośliwy, że podniósł rolety? Ach, zamorduję, już nie żyjesz, braciszku. Nakryłam się szczelniej kołdrą, przekręciłam na bok i próbowałam jeszcze raz udać się do krainy Morfeusza jednak ktoś, a raczej coś nie chciało mi w tym pomóc. To coś to z pewnością znane każdemu urządzenie, dzięki nowoczesnej technice, jeszcze bardziej ulepszone. Budzik, kto go nie zna? Zaraz, przecież dzisiaj mam dni otwarte, jęknęłam ponownie i po chwili namysłu, odrzuciłam kołdrę na bok. Wyskoczyłam z łóżka, nagle pełna energii i popatrzyłam na zegarek. Wytrzeszczyłam oczy, ale podziałało, już chwilę później byłam w mojej garderobie i ubierałam na siebie, pierwsze ubrania, które mi wpadły w ręce. Pobiegłam do łazienki i jedną ręką zaczęłam myć zęby a drugą czesałam włosy. Szybko założyłam buty i zbiegłam po schodach na dół, w biegu złapałam moją torbę i jabłko i wybiegłam z domu, słysząc krzyk mamy, żebym się wróciła po kurtkę, bo się przeziębię. Matko, co ja? Przedszkolak, jestem? Pokręciłam głową. Dobrze, że przynajmniej miałam blisko do szkoły. Wbiegłam do niej szybko, później przez korytarze i w końcu jak burza wpadłam do sali.
- Już jestem - krzyknęłam!
Wpadłam do klasy i rzuciłam swoje rzeczy w kąt sali. Popatrzyłam w sekundę na nauczycielkę i posłałam jej przestraszone, ale także przepraszające spojrzenie. Już otwierałam usta, by wygłosić długi i pełen żalu monolog, w którym użyję wielu cudownych epitetów określających mój budzik i wyjaśnienie mego spóźnienia, gdy wszyscy usłyszeliśmy...:
- Następnym razem, patrz, gdzie rzucasz swoje rzeczy, co?
Odwróciłam się w stronę dobiegającego mnie głosu i gdy tylko ujrzałam osobę, która wypowiedziała to zacne pytanie, znieruchomiałam i zaniemówiłam. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, nie mówiąc już o jakiejkolwiek konfrontacji słownej. Patrzyłam na chłopaka o pomarańczowych, kolczastych włosach i piwnych oczach. Był wysoki, szczupły i dobrze zbudowany. Miał na sobie podziurawione dżinsy z łańcuchem po boku, białą bluzkę z logo jakiegoś zespołu, zgaduję, że rockowego i czarną kamizelkę z trzema guzikami oraz suwakami po bokach. Na szyji miał nieśmiertelniki. Chwilę potrwało, zanim zdałam sobie sprawę co do mnie powiedział.
- Co? A tak, spokojnie, następnym, razem będę uważać.
Nie odpowiedział, tylko się na mnie patrzył, a ja czułam jak powili jestem wchłaniana przez te piwne tęczówki. Nauczycielka zaklaskała, tak głośny dźwięk spowodowała, że lekko podskoczyłam. Z pewnością było to jedynie kilka sekund, ale czułam się jakby minęła cała wieczność.
- Doskonale, skoro jesteśmy już w pełnym składzie to możemy teraz przejść do oprowadzenia nowych uczniów po szkole, prawda panno Kurosaki?
- Tak, oczywiście.
Pokiwałam głową i ruszyłam przed siebie. Wszystkie czynności wykonywałam mechanicznie, jak robot. Wszystko przez te piwne oczy – nie mogłam wyrzucić ich z pamięci. Byłam pewna, że je znam. Tylko najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że wiedziałam, iż kocham te oczy. Bardzo i nieprzerwanie byłam pewna, że znam tego chłopaka, tylko nie miałam bladego pojęcia skąd, ponieważ nigdy go na oczy nie widziałam. Tak jakbym miała amnezję. Odwróciłam się i w jednej sekundzie znów patrzyłam się w te magnetyczne, ale i zarazem ciepłe oczy. A oczy tego posiadacza patrzyły się w moje, z pewnością przestraszone i zdziwione, szmaragdowe tęczówki. Zarejestrowałam jeszcze jego kpiący uśmiech.
- Znowu na mnie wpadasz, co?
- Hmm... to znaczy nie! Nie wpadałam na Ciebie nigdy, przynajmniej ja nie pamiętam takiego wydarzenia.
- Jesteś słodka, jak się złościsz i wydymasz policzki.
- Pff, to niedobrze!
- Dlaczego?
- Bo dziewczyna nie powinna być słodka, tylko seksowna.
Zaśmiał się. Miał śmiech jak dźwięczenie tysiąca malutkich dzwoneczków, poruszanych przez wiatr w nocy. Stałam tam i słuchałam jego śmiechu i wydawał on mi się najcudowniejszą muzyką.
- Nic się nie zmieniłaś, Yuuki.
Nie miałam czasu na to, by się zastanowić nad tym co powiedział, odpyskować lub chociaż zdziwić, bo poczułam na swoich ustach jego wargi. Wiecie jak to, jest jak się całujesz? Czujesz przedziwne ciepło na całym swoim ciele, motylki w brzuchu i to uczucie, jakbyś była w niebie? Ja też to w tamtej chwili czułam, różnica była taka, że czułam to wszystko tysiąc razy mocniej i silniej. Czułam jego rękę w moich włosach i druga na mojej talii. Jego jedwabiste usta całowały moje wargi, a ja jedyne o czym myślałam to o tym, że chcę więcej, dużo więcej...
- Teraz jesteś moją Yuuki.
Patrzyłam na niego przez chwilę nie rozumiejąc co się właśnie stało ale, gdy dotarło to do mnie to wszystko przekalkulowałam i … w jednej sekundzie uciekłam.

***
8 października 2034 roku; godzina 22:04; Ziemia



Leżałam w moim ciepłym łóżeczku i próbowałam zasnąć. W uszach miałam już od dłuższego czasu moje słuchawki, w których leciały moje ukochane smutne piosenki. Założyłam je mając nadzieję, że zaraz zasnę, ale niestety tajemniczy chłopak i niespodziewany pocałunek robiły w mojej głowie swoje. Tak, więc leżałam w łóżku i słuchałam muzyki, odtwarzając w głowie, wszystko co do mnie powiedział i ja do niego. Zamknęłam moje powieki i poprawiłam moja głowę na poduszce, wyrzucając z mojej głowy wszystkie myśli. Usilnie próbowałam o niczym nie myśleć i po pewnym czasie zauważyłam, że to działa, gdyż mój umysł zaczął się robić otępiały i już po chwili nie myślałam o niczym, jedyne co widziałam to ciemność.  

{00} Prolog

Dawno, dawno temu za siedmioma wzgórzami, górami, lasami, morzami... Tak się zwykle zaczyna pisać baśnie, opowiadania, prawda? Cóż rozczaruje was. Kto mieszka za siedmioma wzgórzami, górami, lasami, morzami...? w dodatku jeszcze dawno, dawno temu! Nasza bohaterka mieszka w Warszawie, w Polsce przy ulicy Różanej 25 i wcale nie ma koszmarnego, godnego pożałowania życia. Nie. Do czasu, dokładnie do 9 października 2034 roku. I tu właśnie zaczniemy nasze opowiadanie.

***
9 października 2034 roku; godzina 01:24; Ziemia


Właśnie dzisiaj moje życie skończyło i zaczęło się, zostało zniszczone i odbudowane, okryte szczęściem i przerażeniem, jeszcze raz nauczyło się kochać i nienawidzić. Tak. Mam piętnaście lat, jestem człowiekiem w szczęśliwym związku z wymarzonym chłopakiem, w którym podkochiwałam się od dwóch lat, wspaniałymi przyjaciółmi i rodzicami, nawet znośnym bratem i mieszkam w najładniejszym mieście, przy najładniejszej ulicy w Polsce, a moim najpoważniejszym zmartwieniem jak do tej pory było to, że muszę iść jutro do szkoły na dni otwarte. Znaczy to tyle, że musiałam wstać o 07:00 rano. Teraz byłabym przeszczęśliwa, gdybym miała takie problemy. Teraz uciekam. Człowiek zawsze ucieka. Uciekamy od odpowiedzialności, decyzjami nawet przed tak trywialnymi rzeczami jak matma, obowiązki domowe, podlewanie roślinek, posprzątanie swojego pokoju, a także przed szkołą, pracą czasami swoim jestestwem. A ja uciekałam przed miłością... bo jak się dzisiaj okazało...
Nie mam piętnastu lat, nie jestem człowiekiem w szczęśliwym związku z wymarzonym chłopakiem, wspaniałymi przyjaciółmi i rodzicami, nawet znośnym bratem i nie mieszkam w najładniejszym mieście, przy najładniejszej ulicy w Polsce i właściwie wręcz nie mogłam mieć takich zmartwień, jak to, że muszę iść jutro do szkoły na dni otwarte, gdyż nawet nie mieszkałam na ziemi. Oh, no i tak myślę, że powinnam wspomnieć, że nie nazywam się Koteko Kurosaki. W jednej małej sekundzie okazało się, że nie mam nic. Za to odkryłam moje prawdziwe imię.
- Harumi Yuuki!

I mam teraz poważne kłopoty, ponieważ ściga mnie sama śmierć.

Witam!

Witam wszystkich czytelników tego bloga!
Pragnę napisać, że opowiadanie jest całkowicie moje i zabraniam kopiowania go! Dodatkowo muszę nadmienić, ze notki nie będą pojawiać się regularnie. Mam szkołę, zajęcia i codziennie wracam do domu praktycznie o 21:00. Tak, więc sami widzicie, że jestem zabieganą osóbką. Na pisanie zostaje, więc weekend i to właśnie wtedy spodziewajcie się nowych rozdziałów.  Opowiadanie jest już całkowicie napisane, ale na zwykłych kartkach, więc gdyby nie były super długie to ... cóż proszę się udać do krzyżyka na górze lub przeboleć to i czytać dalej! Ano i jeszcze jedna sprawa. Opowiadanie jest autorstwa Pani Tomlinson!