niedziela, 30 czerwca 2013

{03} Rozdział trzeci

15 października 2034 roku; godzina 15:45; Ziemia


Floryda, piękny półwysep ale i stolica. Każdy, kto tu przejeżdżał pławił się w pięknym hotelu, krystalicznym morzu, piaskowych plażach... ludzie chodzili na wieczne zakupy i niesamowite dyskoteki. A ja? Ja naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i weszłam do ciemnej uliczki. Tak, Floryda słynie też z tego, że można tu zrobić zakupy tak niezwykłe jak ja. Pchnęłam stalowe drzwi i weszłam do sklepu. Dopiero tam zdjęłam kaptur, ukazując właścicielowi swój wygląd. Popatrzył chwilę na mnie i rzekł. 
- Jak mniemam, panna Harumi?
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że mnie zna. Na ziemi nie było nas zbyt dużo - ledwie garstka – każdy oczywiście, gdzie indziej. Właśnie dlatego musiałam się szybko stąd zabierać, jak tylko dostanę potrzebne mi rzeczy. To był jego teren, ja byłam tutaj intruzem.
- Masz?
- Dwuręczna, władająca żelazem. Tak jak sobie pani życzyła. Ten sam, co miała pani wcześniej, ale odnowiony.
- Dzięki.
Złapałam katanę i na ladę rzuciłam niezłą sumkę. Wyszłam ze sklepu i od razu skierowałam się w stronę mojego kradzionego, czerwonego lamborghini. Wsiadłam i od razu odpaliłam. Wskaźnik na maksa i uciekam dalej. Żniwiarze Śmierci nie będą się ze mną bawić, zwłaszcza jeśli jest nią – miłość Twojego życia.

niedziela, 23 czerwca 2013

{02} Rozdział drugi

22 lipca 63 roku; godzina 06:12; Planeta Veneii


Poczułam na moim policzku delikatny pocałunek i już wiedziałam, że to pora na to by wstać. Otworzyłam moje zaspane oczy i spojrzałam na mamę. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała łagodnym głosem.
- Wstawaj, kochanie. Dzisiaj przychodzą goście.
Pokiwałam głową, wiedząc, że nie warto się sprzeczać, nie z mamą. Była kochana, ale była … despotą. Tak, więc w domu panowała dyktatura. Łagodna, ale jednak dyktatura. Mimo wszystko kochałam ją, bo jeszcze nigdy nie zrobiła czegoś co byłoby złe dla mnie. Odrzuciłam koce, którymi byłam przykryta i podeszłam do mojej szafy. Wyjęłam z niej zwykłe, lniane szorty i również lnianą koszulkę. Następnie wyszłam szybko z pokoju i poszłam do kuchni, gdzie mama kończyła już przygotowywać śniadanie. Przywitałam się z tatą, całując go w policzek i zasiadłam do stołu. Już po chwili przede mną pojawiła się szklanka ciepłego mleka i bułeczki z zapiekanym serem. Uśmiechnęłam się na wybór dzisiejszego menu na śniadanie. Moja rodzina nie była bogata, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem ale dzisiaj najwyraźniej mamie zależało na dobrym humorze domowników. Właśnie oblizywałam usta, wycierając tak przysłowiowe „wąsy” po mleku, gdy do kuchni weszła moja starsza siostra, urodziła się niestety trzy lata wcześniej. Była piękna, zresztą jak moja mama. Piękne fioletowe włosy spływały długimi kaskadami po ich plecach, okrywając bladą cerę i piękne liliowe oczy. Nawet w luźnych szortach i zwykłej koszulce, wyglądała jakby właśnie wyszła z kąpieli i różnych zabiegach upiększających stosowanych przez Tych z Góry, a nie tak jakby właśnie wstała z łóżka. Jej pełne, różowe usta ułożyły się w idealnym uśmiechu, gdy zobaczyła dzisiejsze śniadanie i tym samym uśmiechem witając się z resztą domowników podeszła z, zatruwającą życie, gracją do stołu. I tak jak ja zjadłam cały talerz bułeczek tak ona jedynie trzy. „Przecież musi dbać o swoją nienaganną figurę!”. Popatrzyłam na siebie, w wielkim dzbanie mleka, który stał na stole. Byłam odludkiem tej rodziny. Nie byłam panną, która wie wszystko co na poziomie swojego statusu powinna, wiedzieć każda młoda osoba czy jak uczesać włosy, tak by fryzura nie rozsypała się po niecałej godzinie. Nie, ja byłam chłopaczarą, która wybiegała z domu o wschodzie słońca i wracała o zachodzie, ubłocona, z podartymi ubraniami i złamanymi paznokciami, ale ze szczęśliwą miną. Jako jedyna w rodzinie miałam krótkie, nastroszone, błękitne włosy, oczy- zamiast liliowych były kobaltowe z turkusowymi cieniami po bokach, nawet moja cera była ciemniejsza. Jednak najbardziej co się rzucało w oczy to to, że nie wyglądałam jak Ta z Góry, zaś reszta rodziny tak. Patrzyłam się na siebie jeszcze chwilę i stwierdziłam, że zapuszczę włosy w tym samym czasie doleciały do mnie strzępki rozmowy taty z moją siostrą. Nadstawiłam ucha, może jakiś soczysty kąsek się znajdzie do za szantażowania siostry w przyszłości?
- Z państwem Tajga przyjdzie ich młodszy syn, jest w twoim wieku, zajmiesz się nim.
- Oczywiście, tato. Mogłabym odejść już od stołu w celu wyszykowania się?
- Naturalnie.
Skłoniła głowę i z uśmiechem na swoich idealnych ustach, wyszła z kuchni. Westchnęłam i popatrzyłam na swój pusty talerz, jeżeli zaraz się nie ulotnię, to będę zmuszona, by robić to samo co Aki. Wyciągnęłam moje łapczywe ręcę i złapałam cztery bułeczki z talerza siostry i szybko wybiegłam z kuchni, krzycząc, że wrócę na spotkanie. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi zimne powietrze uderzyło w moją rozgrzaną twarz. Popatrzyłam na zielony las i ruszyłam ku nim biegiem, już po chwili znalazłam się w moim „zakątku”. Wielkie drzewo, które miało gałęzie położone na ziemi i łatwo było się po nim wspinać. Kochałam zimny las, mroźne powietrze z gór i ciche dźwięki lasu. Podrzuciłam do góry jedną bułkę i złapałam ją. Już po chwili żadnej nie było. Wyjęłam koc z górnych warstw gałęzi i położyłam się na wielkiej gałęzi okrywając się nim. Zamknęłam powieki i … spałam.
Obudziłam się, gdy powietrze zaczęło robić się ciepłe i pod kocem, który pewnego dnia, przytachałam tutaj pod nieobecność rodziny w domu, było już mi za gorąco. Słońce już wisiało na niebie i prawie było w połowie swojej drogi na horyzoncie. Wyciągnęłam się i zeskoczyłam z gałęzi na ziemię i biegiem ruszyłam do domu. Gdy do niego wpadałam posłusznie weszłam do wielkiej balii z , o dziwo, ciepłą wodą i zaczęłam szorować swoje ciało. Tarłam swoja skórę, aż stała się czerwona, szorowałam paznokcie, aż nie było za nimi nawet śladu ziemi. Swoje nastroszone, błękitne włosy umyłam mydłem z mięty i czyściłam, aż były w rzeczywistości błękitne. Moja skóra, gdy ją myłam piekła i szczypała. Gdy skończyłam moja cała skóra była czerwona i piekła mnie głowa i oczy, nieprzyzwyczajone do mydła, ale przynajmniej byłam czysta. Wyszłam z balii i ruszyłam do mojego pokoju. Na łóżku leżała, już przygotowana, niebieska sukienka i tego samego koloru buty. Pokręciłam głową, ta sukienkę zakładałam jedynie na bardzo ważne święta, więc dlaczego teraz?
Ubrana i czysta zeszłam na dół. Cała moja rodzina już na mnie czekała, w domu panował idealny porządek i widziałam u mamy lekko zaczerwienione opuszki palców, musiała cały ten dzień stać i sprzątać, gdy tak na nią patrzyłam poczułam wyrzuty sumienia, ja cały dzień spędziłam na świeżym powietrzu śpiąc, ale zaraz je odpędziłam od siebie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Oczywiście mama jak i siostra wyglądały rewelacyjnie. Już otwierałam usta, gdy do domu wszedł tata z grupą ludzi, zgadywałam, że jest to Rodzina Tajga. Ojciec podszedł do nas i zaczął nas przedstawiać. Pokręciłam oczami ale nałożyłam na swoją twarz sztuczny, wesoły uśmiech i tak nie wyglądał nawet w połowie tak dobrze jak mojej siostry. Gdy doszedł do mnie, podniosłam swoje oczy do góry i pierwsze co zobaczyłam to kolczaste, pomarańczowe włosy i piwne oczy z brązowymi cieniami.
- A to jest moja najmłodsza córka, jak na razie, Yuuki. Jest...
- Farbowałeś te włosy?
- Mógłbym spytać o to samo.
Prychnęłam ale nie odpowiedziałam. Za to przyjrzałam się chłopakowi, który stał przede mną . Widać, że był starszy. Był wyższy i lepiej zbudowany. Usłyszałam westchnięcie i ponownie spojrzałam na chłopaka, który ma „farbowane” włosy. Uklęknął i się uśmiechnął. Ale... jego uśmiech!! Był taki, że rozproszył we mnie całą złość i pozostawił tylko ciepłe ślady przyjemności. Wyciągnął rękę w moją stronę i nadal się uśmiechając, powiedział.
- Nazywam się Ichigo Tajga i nie mam farbowanych włosów.
Zaśmiałam się,a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Nie mogłam się przestać śmiać, słysząc jego wypowiedź. W końcu się uspokoiłam i również uśmiechnęłam. Wyciągnęłam swoją dłoń i uściskałam dłoń Ichigo.
- Mam na imię Yuuki i również nie mam farbowanych włosów.
Tym razem to on się zaśmiał.
***
9 października 2034 roku; godzina 01:24; Ziemia


Obudziłam się. Dyszałam i byłam zlana potem. Teraz pamiętałam. W mojej głowie przelatywało tysiące obrazów, wszystko pamiętałam. Moja amnezja dobiegła końca. Wstałam z łóżka i popatrzyłam na okno, w szybie odbijała się cała moja sylwetka. Moje blond włosy na nowo stały się błękitne, oczy z szmaragdowych zmieniły się w kobaltowe, obok oczu pojawiły się turkusowe cienie, cera stała się jaśniejsza. Znacznie urosłam i już nie przypominałam piętnastolatki. Teraz byłam, owszem nastolatką, według rachuby lat na Veneii, ale miałam ciało i oczy, które kryły mądrość millenium. Teraz dopiero, po tych wszystkich tysiącleciach, moja amnezja ustała. Pamiętałam wszystko. To, że na ziemi byłam praktycznie od początku jej istnienia, to jak nigdy się nie starzałam, a gdy moja rodzina umierała, szłam do nowej, zmieniałam moje ciało na noworodka i znów rozpoczynałam moją wieczną amnezję. Aż do wczoraj, aż do kiedy Ichigo nie pojawił się w moim życiu i zniszczył wszystkie mury pamięci, które ustawiłam wokół siebie. Zaśmiałam się, jeden pocałunek, a zniszczył wszystko to, co budowałam przez millenia. Stałam i patrzyłam się na Warszawę, na zapalone latarnie i … poczułam jak coś spływa, po mojej starej- nowej twarzy. Dotknęłam tego. Łzy? Nie! Nogi się pode mną ugięły i upadłam na miękki, czerwony dywan. Śmiałam się i płakałam.
- Dlaczego mnie odnalazłeś, Ichigo? Dlaczego, przez Ciebie płaczę? Dlaczego Ishida musiał umrzeć? Dlaczego...?   

piątek, 21 czerwca 2013

{01} Rozdział pierwszy

8 października 2034 roku; godzina 07:30; Ziemia


Przetarłam swoje jeszcze zaspane oczy i powoli podniosłam moje powieki do góry i praktycznie od razu jęknęłam. Kto jest na tyle złośliwy, że podniósł rolety? Ach, zamorduję, już nie żyjesz, braciszku. Nakryłam się szczelniej kołdrą, przekręciłam na bok i próbowałam jeszcze raz udać się do krainy Morfeusza jednak ktoś, a raczej coś nie chciało mi w tym pomóc. To coś to z pewnością znane każdemu urządzenie, dzięki nowoczesnej technice, jeszcze bardziej ulepszone. Budzik, kto go nie zna? Zaraz, przecież dzisiaj mam dni otwarte, jęknęłam ponownie i po chwili namysłu, odrzuciłam kołdrę na bok. Wyskoczyłam z łóżka, nagle pełna energii i popatrzyłam na zegarek. Wytrzeszczyłam oczy, ale podziałało, już chwilę później byłam w mojej garderobie i ubierałam na siebie, pierwsze ubrania, które mi wpadły w ręce. Pobiegłam do łazienki i jedną ręką zaczęłam myć zęby a drugą czesałam włosy. Szybko założyłam buty i zbiegłam po schodach na dół, w biegu złapałam moją torbę i jabłko i wybiegłam z domu, słysząc krzyk mamy, żebym się wróciła po kurtkę, bo się przeziębię. Matko, co ja? Przedszkolak, jestem? Pokręciłam głową. Dobrze, że przynajmniej miałam blisko do szkoły. Wbiegłam do niej szybko, później przez korytarze i w końcu jak burza wpadłam do sali.
- Już jestem - krzyknęłam!
Wpadłam do klasy i rzuciłam swoje rzeczy w kąt sali. Popatrzyłam w sekundę na nauczycielkę i posłałam jej przestraszone, ale także przepraszające spojrzenie. Już otwierałam usta, by wygłosić długi i pełen żalu monolog, w którym użyję wielu cudownych epitetów określających mój budzik i wyjaśnienie mego spóźnienia, gdy wszyscy usłyszeliśmy...:
- Następnym razem, patrz, gdzie rzucasz swoje rzeczy, co?
Odwróciłam się w stronę dobiegającego mnie głosu i gdy tylko ujrzałam osobę, która wypowiedziała to zacne pytanie, znieruchomiałam i zaniemówiłam. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, nie mówiąc już o jakiejkolwiek konfrontacji słownej. Patrzyłam na chłopaka o pomarańczowych, kolczastych włosach i piwnych oczach. Był wysoki, szczupły i dobrze zbudowany. Miał na sobie podziurawione dżinsy z łańcuchem po boku, białą bluzkę z logo jakiegoś zespołu, zgaduję, że rockowego i czarną kamizelkę z trzema guzikami oraz suwakami po bokach. Na szyji miał nieśmiertelniki. Chwilę potrwało, zanim zdałam sobie sprawę co do mnie powiedział.
- Co? A tak, spokojnie, następnym, razem będę uważać.
Nie odpowiedział, tylko się na mnie patrzył, a ja czułam jak powili jestem wchłaniana przez te piwne tęczówki. Nauczycielka zaklaskała, tak głośny dźwięk spowodowała, że lekko podskoczyłam. Z pewnością było to jedynie kilka sekund, ale czułam się jakby minęła cała wieczność.
- Doskonale, skoro jesteśmy już w pełnym składzie to możemy teraz przejść do oprowadzenia nowych uczniów po szkole, prawda panno Kurosaki?
- Tak, oczywiście.
Pokiwałam głową i ruszyłam przed siebie. Wszystkie czynności wykonywałam mechanicznie, jak robot. Wszystko przez te piwne oczy – nie mogłam wyrzucić ich z pamięci. Byłam pewna, że je znam. Tylko najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że wiedziałam, iż kocham te oczy. Bardzo i nieprzerwanie byłam pewna, że znam tego chłopaka, tylko nie miałam bladego pojęcia skąd, ponieważ nigdy go na oczy nie widziałam. Tak jakbym miała amnezję. Odwróciłam się i w jednej sekundzie znów patrzyłam się w te magnetyczne, ale i zarazem ciepłe oczy. A oczy tego posiadacza patrzyły się w moje, z pewnością przestraszone i zdziwione, szmaragdowe tęczówki. Zarejestrowałam jeszcze jego kpiący uśmiech.
- Znowu na mnie wpadasz, co?
- Hmm... to znaczy nie! Nie wpadałam na Ciebie nigdy, przynajmniej ja nie pamiętam takiego wydarzenia.
- Jesteś słodka, jak się złościsz i wydymasz policzki.
- Pff, to niedobrze!
- Dlaczego?
- Bo dziewczyna nie powinna być słodka, tylko seksowna.
Zaśmiał się. Miał śmiech jak dźwięczenie tysiąca malutkich dzwoneczków, poruszanych przez wiatr w nocy. Stałam tam i słuchałam jego śmiechu i wydawał on mi się najcudowniejszą muzyką.
- Nic się nie zmieniłaś, Yuuki.
Nie miałam czasu na to, by się zastanowić nad tym co powiedział, odpyskować lub chociaż zdziwić, bo poczułam na swoich ustach jego wargi. Wiecie jak to, jest jak się całujesz? Czujesz przedziwne ciepło na całym swoim ciele, motylki w brzuchu i to uczucie, jakbyś była w niebie? Ja też to w tamtej chwili czułam, różnica była taka, że czułam to wszystko tysiąc razy mocniej i silniej. Czułam jego rękę w moich włosach i druga na mojej talii. Jego jedwabiste usta całowały moje wargi, a ja jedyne o czym myślałam to o tym, że chcę więcej, dużo więcej...
- Teraz jesteś moją Yuuki.
Patrzyłam na niego przez chwilę nie rozumiejąc co się właśnie stało ale, gdy dotarło to do mnie to wszystko przekalkulowałam i … w jednej sekundzie uciekłam.

***
8 października 2034 roku; godzina 22:04; Ziemia



Leżałam w moim ciepłym łóżeczku i próbowałam zasnąć. W uszach miałam już od dłuższego czasu moje słuchawki, w których leciały moje ukochane smutne piosenki. Założyłam je mając nadzieję, że zaraz zasnę, ale niestety tajemniczy chłopak i niespodziewany pocałunek robiły w mojej głowie swoje. Tak, więc leżałam w łóżku i słuchałam muzyki, odtwarzając w głowie, wszystko co do mnie powiedział i ja do niego. Zamknęłam moje powieki i poprawiłam moja głowę na poduszce, wyrzucając z mojej głowy wszystkie myśli. Usilnie próbowałam o niczym nie myśleć i po pewnym czasie zauważyłam, że to działa, gdyż mój umysł zaczął się robić otępiały i już po chwili nie myślałam o niczym, jedyne co widziałam to ciemność.  

{00} Prolog

Dawno, dawno temu za siedmioma wzgórzami, górami, lasami, morzami... Tak się zwykle zaczyna pisać baśnie, opowiadania, prawda? Cóż rozczaruje was. Kto mieszka za siedmioma wzgórzami, górami, lasami, morzami...? w dodatku jeszcze dawno, dawno temu! Nasza bohaterka mieszka w Warszawie, w Polsce przy ulicy Różanej 25 i wcale nie ma koszmarnego, godnego pożałowania życia. Nie. Do czasu, dokładnie do 9 października 2034 roku. I tu właśnie zaczniemy nasze opowiadanie.

***
9 października 2034 roku; godzina 01:24; Ziemia


Właśnie dzisiaj moje życie skończyło i zaczęło się, zostało zniszczone i odbudowane, okryte szczęściem i przerażeniem, jeszcze raz nauczyło się kochać i nienawidzić. Tak. Mam piętnaście lat, jestem człowiekiem w szczęśliwym związku z wymarzonym chłopakiem, w którym podkochiwałam się od dwóch lat, wspaniałymi przyjaciółmi i rodzicami, nawet znośnym bratem i mieszkam w najładniejszym mieście, przy najładniejszej ulicy w Polsce, a moim najpoważniejszym zmartwieniem jak do tej pory było to, że muszę iść jutro do szkoły na dni otwarte. Znaczy to tyle, że musiałam wstać o 07:00 rano. Teraz byłabym przeszczęśliwa, gdybym miała takie problemy. Teraz uciekam. Człowiek zawsze ucieka. Uciekamy od odpowiedzialności, decyzjami nawet przed tak trywialnymi rzeczami jak matma, obowiązki domowe, podlewanie roślinek, posprzątanie swojego pokoju, a także przed szkołą, pracą czasami swoim jestestwem. A ja uciekałam przed miłością... bo jak się dzisiaj okazało...
Nie mam piętnastu lat, nie jestem człowiekiem w szczęśliwym związku z wymarzonym chłopakiem, wspaniałymi przyjaciółmi i rodzicami, nawet znośnym bratem i nie mieszkam w najładniejszym mieście, przy najładniejszej ulicy w Polsce i właściwie wręcz nie mogłam mieć takich zmartwień, jak to, że muszę iść jutro do szkoły na dni otwarte, gdyż nawet nie mieszkałam na ziemi. Oh, no i tak myślę, że powinnam wspomnieć, że nie nazywam się Koteko Kurosaki. W jednej małej sekundzie okazało się, że nie mam nic. Za to odkryłam moje prawdziwe imię.
- Harumi Yuuki!

I mam teraz poważne kłopoty, ponieważ ściga mnie sama śmierć.

Witam!

Witam wszystkich czytelników tego bloga!
Pragnę napisać, że opowiadanie jest całkowicie moje i zabraniam kopiowania go! Dodatkowo muszę nadmienić, ze notki nie będą pojawiać się regularnie. Mam szkołę, zajęcia i codziennie wracam do domu praktycznie o 21:00. Tak, więc sami widzicie, że jestem zabieganą osóbką. Na pisanie zostaje, więc weekend i to właśnie wtedy spodziewajcie się nowych rozdziałów.  Opowiadanie jest już całkowicie napisane, ale na zwykłych kartkach, więc gdyby nie były super długie to ... cóż proszę się udać do krzyżyka na górze lub przeboleć to i czytać dalej! Ano i jeszcze jedna sprawa. Opowiadanie jest autorstwa Pani Tomlinson!