środa, 31 lipca 2013

{09} Rozdział dziewiąty

18 października 2034 roku; godzina 20:17; Planeta Veneii


Stanęła przed głazem, na którym On siedział, gdy tylko ją wyczuł, podniósł się i zeskoczył na ziemię. Nic się nie zmienił. Te same kolczaste, pomarańczowe włosy, piwne oczy i brązowe cienie po bokach oczu. Tak samo jak zawsze był wyższy od niej. Ale teraz wiedziała, że nie ujrzy uśmiechu i ciepła w oczach, ale to samo zimno co wtedy. Uśmiechnął się do niej, ale to był zimny uśmiech.
- Wiesz? Mam nadzieję, że jednak poddasz się bez walki.
- A to dlaczego?
- Bo mam ją.
I gdy machnął ręką na ziemi pojawiła się dziewczyna o fioletowych włosach. Była przerażona, rozglądała się na boki cały czas. Wytrzeszczyłam oczy.
- Aki...
powiedziałam nieświadomie.
- To co? Nadal, chcesz walczyć?
Spojrzałam na nią, na siebie i w końcu w Jego oczy.
- Tak.
- Ban Kai! Chire, Senbozakura Kageyoshi.

Otoczyły mnie różowe, tysiące miecze. Chłopak złapał dwa do ręki i od razu, rzucił je we mnie. Odbiłam je, wystawiając przed siebie klingę miecza. Złapał kolejne dwa i ruszył na mnie. Zaatakował z lewej, ja odbiłam, potem ja z prawej i odbicie. Dwa ostrze prosto na mnie, a ja się znów obroniłam klinga. Potem salto w powietrzu, nad nim i próba wymierzenia w niego z góry. Dotykam ziemi i oboje w tym samym momencie robimy obrót o 180 stopni. A potem już tylko tańczymy. Bo to nie jest walka, ale taniec. Taniec ze śmiercią. Taniec, który wyraża wszystkie nasze uczucia. To, że przez tyle tysiącleci tęskniliśmy za sobą, naszą miłość, ale i jednocześnie nienawiść. Smutek z powodu rozstania i radość z ponownego spotkania. Wściekłość za wszystkie złe czyny i pożądanie tej drugiej połówki. Radość, szczęście, pożądanie, namiętność, miłość, szacunek, satysfakcję, zadowolenie, ale też i nienawiść, złość, wściekłość, głupotę, chamstwo, zdradę, kłamstwo, obojętność i jeszcze więcej! Wszystkie te uczucia, które chowały się w nas przez millenia, teraz wyszły na jaw. Ktoś, kto obserwowałby walkę z boku, powiedziałby, że jedno jest minimalnie lepsze od drugiego. Ale prawda jest taka, że przez to, że znają się tak doskonale, żadne z nich nie ma szans wygrać. Są tylko dwie alternatywy: śmierć lub poddanie się. Ale oni zawsze walczą do samego końca, są zbyt uparci. Ich walka trwała jeszcze długi czas, ale w końcu nadszedł moment, w którym oderwali się od siebie. Oboje mieli taką samą ranę, w tym samym miejscu i tej samej wielkości. Dopiero wtedy spojrzeli sobie w oczy i odrzucili broń. Wpadli sobie w ramiona. Wtedy poczuli się jak małe dzieci, którymi kiedyś, dawno temu, byli. Podnieśli głowy, dotknęli swoich policzków i po raz pierwszy, prawdziwie się pocałowali. Nie dla zakończenia amnezji, nie dla wygranej w zadaniu, nie po przyjacielsku, ale tak jak para zakochanych. To był delikatny i niewinny pocałunek, ale mówiący: „Kocham Cię”. A potem upadli na ziemię. Oboje z uśmiechami na twarzach i spokojem w sercach.

poniedziałek, 15 lipca 2013

{08} Rozdział ósmy

36 stycznia 63 roku; godzina 13:29; Planeta Veneii


Krople deszczu stukały o drewniane parapety, tworząc muzykę deszczu. Jedyną i nie zastąpioną. Siedziałam w swoim pokoju, patrząc na krajobraz za oknem. Była pora deszczowa i wszystko od miesiąca było skąpane w deszczu. Deszcz towarzyszył mi teraz od wschodu do zachodu Słońca. Nie lubiłam pory deszczowej, każdy siedział w domu, poziom wody cały czas się podnosił i nie było możliwości by wyjść na dwór. Mój humor jeszcze bardziej się pogorszył, gdy do mojej świadomości dotarło to, że padać będzie jeszcze przez najbliższy miesiąc, co najmniej. Wspominałam, że nie lubiłam deszczu? Westchnęłam i powróciłam do wcześniejszej przerwanej czynności, przez mój tok rozumowania, jaką jest patrzenie się za okno i kontenplowanie kolejnych tych samych kropel deszczu, spadających z tej samej chmury, w ten sam pochmurny dzień.
- Yuuki! Ichigo do ciebie!
Zmarszczyłam czoło. Ichigo, tutaj jest? Przecież on nienawidzi deszczu! To niemożliwe, żeby w taka pogodę wyszczubił nos za swoje ciepłe łóżko, nie mówiąc już o drzwiach domu! Ale mimo wątpliwości uśmiechnęłam się na samą myśl o moim przyjacielu i zbiegłam po schodach do ganku. Stanęłam w połowie schodów. A jednak, tego uśmiechu nie da się zapomnieć i pomylić z nikim. Mój uśmiech się powiększył, a ja wzięłam rozpęd i krzycząc głośne „Ichigo!!!” wskoczyłam mu na plecy. Mój towarzysz zaśmiał się i mnie podtrzymał. 
- Cześć, piękna.
- Witam, pana. Czy mogłabym łaskawie dowiedzieć się co Pan tutaj robi? 
- Ależ, oczywiście, młoda damo.
Uśmiechnął się w ten swój sposób i postawił mnie na ziemi. A potem popatrzył za okno i zmarszczył nos. Cokolwiek to było, mogłam się założyć, że nie było jego szczytem marzeń.
- Więc?
- Zabieram Cię na wycieczkę – krzyknął zachwycony swoim pomysłem!
- W taką pogodę – zapytałam z wyczuwalnym sarkazmem w głosie?
- Pewnie! A cóż takiego niebezpiecznego jest w deszczu? Przecież to zwyczajne kropelki wody, nie uduszą Cię ani nie będą dla Ciebie wredne ani …
- Powinieneś zejść na ziemię.
- I kto to mówi? Nieważne. Ubieraj się i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów, że pogoda, deszcz, zimno, bla bla... Dla ciebie ruszyłem się z mojego łóżeczka! Pamiętaj o tym!
Pokręciłam głową, ten chłopak jeszcze kiedyś doprowadzi do moje śmierci tymi jego pomysłami. Mimo wszystko szybko spełniłam jego prośbę, a może rozkaz? I pojawiłam się w ganku w pełni zwarta, gotowa i ubrana na zaplanowaną dzisiejszą eskapadę. Ichigo zmierzył mnie uważnym spojrzeniem od dołu do góry.
- Gotowa?
Nie odpowiedziałam, ale za to pokiwałam głową. Szybko złapałam go za rękę i wyszliśmy z domu. Na dworzu powitał nas, naturalnie deszcz, ale w pakiecie dostaliśmy jeszcze lodowate podmuchy wiatru, cudownie, prawda? Mimo tego, tylko zaparliśmy się głębiej w wodzie, która nas, niestety, otaczała i ruszyliśmy do przodu. Ścisnęłam mocniej rękę Ichigo.
Nie miałam kompletnego pojęcia, gdzie idziemy, więc posłusznie szłam za moim przyjacielem, jednak po dość długim czasie włóczenia się i dojścia, praktycznie do nikąd, coraz bardziej zaczęłam podejrzewać, że mój towarzysz nie zna drogi lub najzwyczajniej w świecie się zgubiliśmy.
- Ichigo?
- Tak?
- Mam nadzieję, że wiesz gdzie jesteśmy i wcale się nie zgubiliśmy, prawda?
- Tak, tak myślę.
- Tak myślisz?
- Hmm... Ostatnio byłem w tym miejscy dwa lata temu w lato.
Zaśmiałam się. Czyli jednak bardzo możliwe, że się zgubiliśmy. Szłam za moim przyjacielem, który cały czas kierował się do góry. Już po chwili minęliśmy lawendowe drzewa i zajęły je scriliony. Mimo żeby dostać się aż do scrilionów trzeba było iść prawie cały dzień, kochałam te drzewa. Wielkie rozłożyste gałęzie, grube konary, pamiętające początki tego świata i najpiękniejsze liście. Czyste złoto, właśnie tym były zabarwione scriliony. Były cudowne w słońcu, gdy promienie odbijały się od złotych liści i padały wprost na diamentowe konary, ale jeszcze nigdy nie widziałam ich w deszczu. I … muszę przyznać, że wyglądały równie wspaniale, jak nie piękniej. Krople deszczu skapywały po liściach, konarach, gałęziach tych drzew i wszystkie wyglądały jakby stała w nich jakaś można pani o rozłożystych rękach i czuwała nad światem. Krople wiły się i okręcały wokół pni tworząc złudzenia, mglistego węża. Nagle! Wpadłam na plecy Ichigo. Spojrzałam się na niego i zauważyłam, że patrzy się na mnie z uśmiechem zwycięstwy.
Rozejrzałam się i … ujrzałam najcudowniejsze miejsce na Veneii. Wielki krater otoczony przez najcudowniejsze i najprawdopodobniej najstarsze scriliony, jakie widziałam. Tylko tutaj w tym samym momencie świeciło słońce i padał deszcz dając obraz roziskrzonych się milionów kropelek deszczu. Lśniły na gałęziach, oplatały konary, padały na całej polanie... Niektóre z nich wpadały do, o dziwo, zielonej trawy, niektóre do krateru. W kraterze było różowe jezioro, które napełniało się lodowatą wodą. Ale niespodzianka, na tym się nie skończyła. Ichigo ruszył wzdłuż zbocza, a ja za nim. Już po chwili staliśmy przed różowym jeziorkiem. Ichigo wyciągnął rękę do mnie i zaczął wchodzić do jeziorka. Pokręciłam głową, patrząc na niego z niedowierzaniem. Nie wejdę tam w takie zimno, nigdy!!!
Stałam pośrodku różowego jeziorka trzymając rękę Ichigo i patrząc na niego morderczym wzrokiem. Ja naprawdę, kiedyś przez jego pomysły zginę, bo jak na razie to mam z pewnością załatwione przeziębienie.
- Weź duży oddech i płyń dokładnie za mną.
- Co?!
Ale nie miałam czasu powiedzieć, czegokolwiek jeszcze, gdyż Ichigo zanurkował, a ja niestety musiałam podążyć za nim. Szybko złapałam oddech i zanurkowałam za nim. Co dziwne w takim jeziorze, woda była przejrzysta. Płynęłam za nim, gdy nagle zniknął. Podpłynęłam do miejsca, w którym Ichigo zniknął i zauważyłam tam niedużą wyrwę w kraterze, ale na tyle dużą by pozwoliła przejść dwójce dzieci. Podpłynęłam do niej i szybko ruszając stopami oraz podpierając się kamieniami przepłynęłam przez tą wyrwę. Chwilę później zaczęło już mi brakować tlenu, nawet jak na moje znakomite umiejętności pływackie i zaczęłam szybciej rozgarniać wodę wokół siebie rękami i kopiąc w nią nogami. Gdy tylko się wydostałam złapałam wielki haust powietrza, już, już chciałam nakrzyczeć na Ichigo za próbę utopienia mnie, gdy zobaczyłam gdzie się znalazłam.
Byłam w niedużej, okrągłej jaskini, mogącej pomieścić co najwięcej trzy osoby, ale za to jakiej jaskini. Strop jaskini był wyłożonymi małymi diamencikami, wyglądającymi zupełnie jak rozgwieżdżone niebo w nocy, ze ścian wyrastały rubinowe, obsydianowe, szmaragdowe i szafirowe kwiaty. Podłoga była oblodzona różowym kwarcem. Byłam tym zachwycona, ale ujrzałam jak Ichigo wychodzi z jeziorka z różową wodą po kamiennym schodach, których wcześniej nie zauważyłam.
Ruszył przez kwarcową podłogę, nawet nie oglądając się za siebie – wiedział, że pójdę za nim. Króciutki moment szliśmy, aż w końcu doszliśmy do skalnej pieczary. Pieczara była … właściwie nie wiem jaka była, gdyż panowały tutaj egipskie ciemności. Jedyne co moje zmysły odczuwały to podłogę pod swoimi nogami, gorące powietrze i ciche chlupotanie wody. Poczułam zaciskającą się dłoń na mojej i ruszyłam za moim towarzyszem. Po chwili poczułam przyjemne ciepłe ukłucia wody na moich zmarzniętych stopach. Zanurzaliśmy się w tym cieple coraz bardziej, aż byliśmy w niej aż po głowę. Przyjemne ciepło opływało całe moje zmarznięte ciało i pozbywało się gęsiej skórki. Pod nogami czułam twardą powierzchnię a wokół mnie dość silny prąd wody.
- Woda jest podgrzewana przez lawę w dole, a ściany są z akwamaryny.
- Cudowne, jak to odnalazłeś?
- Przez przypadek. Tak jak mówiłem dwa lata temu w lato włóczyłem się po lesie, wściekły na rodziców i brata, szedłem przed siebie, podziwiałem scirilliny i tak całkowicie wpadłem na ta polanę. Jaskinię odkryłem trochę później.
Nic nie odpowiedziałam. Zachwycałam się tym wszystkim jeszcze raz, jeszcze raz wszystko odtwarzałam w głowie. Tutaj... tutaj … było przepięknie, cudownie, bosko, magicznie...
- Jesteś pierwszą osobą, którą tutaj zabrałem. Oprócz naszej dwójki nikt nie wiem o tym miejscu- usłyszałam cichy głos Ichigo przy uchu.
- Dziękuję, dziękuję za wszystko. Za wybawienie mnie dzisiaj z nudów, za wycieczkę, za zdradzenie swojego sekretu, za przyprowadzenie mnie tutaj, za to, że wstałeś dzisiaj z łóżka, za wszystko i za jeszcze więcej. Za to wszystko, czego nie potrafię powiedzieć słowami.
Poczułam rękę Ichigo na moim policzku, a potem jak odgarnia moje włosy za ucho, przejeżdża palcem po linii żuchwy. Na moje policzki wstąpiły karmazynowe rumieńce i w duchu dziękowałam za to, że jest ciemno. Poczułam jak Ichigo się pochyla i przejeżdżając swoimi ustami po małżowinie usznej, szepcze.
- Ależ, proszę bardzo, piękna.
A potem usłyszałam chlupot i poczułam wodę w moich oczach, cichy chichot Ichigo i moje ręce szukające jego. W końcu poddałam się i zaczęłam chlapać wodą, okręcając się wokół siebie. Po jaskini rozniósł się szczęśliwy śmiech dwojga, jeszcze nie zakochanych w sobie istot.

Właśnie tego dnia, pokochałam deszcz.

niedziela, 14 lipca 2013

{07} Rozdział siódmy

17 października 2034 roku; godzina 21:51; Planeta Veneii


Weszła w atmosferę Veneii – wiedziała, że zaalarmowała tym rząd, ale też doskonale wiedziała, że się tym nie przejmą, już kogoś wysłali. Jego! Mijała budynki tak wysokie, że ich szczyty kończyły się w chmurach, obywateli śpieszących do domów, miasta, wypełnione dźwiękami Ich muzyki. I nie mogła nie zauważyć, że w obecnych czasach nie było już podziału na Tych z Góry i Tych z Dołu. Byli wszyscy. Leciała jeszcze przez chwilę, aż w końcu doleciała. Pusta, wypalona przestrzeń. Jej wioska, gdzie się wychowała, gdzie spędziła swoje dzieciństwo. Czarne, puste, przez nikogo nieodwiedzane miejsce, tym się stała. Wylądowała pośrodku, siła uderzenia była na tyle duża, że rozwaliła pedosferę i kawałki litosfery. Nie patrzyła na to, szła przed siebie, tylko i wyłącznie, przed siebie. Koniec z uciekaniem. Zawsze uciekała. Uciekała od tak wielu rzeczy, że teraz po tych wszystkich milleniach brzydziła się sobą. Jak mogła stworzyć amnezję, by ukoiła jej ból? Jak mogła być na tyle głupia i poddać się tak słabemu gatunkowi, jak ludzie?! Jak, jak … Jak mogła utracić swoje jestestwo?! Jak mogła zapomnieć, gdzie żyła?! Jak mogła, zapomnieć o swoim życiu?! Jak mogła, zapomnieć o tym czego się dowiedziała?! Jak mogła, zapomnieć o wszystkich swoich uczuciach?! Jak mogła być tak głupia?! Pamiętała, że właśnie tutaj przyrzekła, że jeśli będzie walczyć to tylko z jedną osobą i tylko dla niej użyję Ban Kai. Nawet jej Shikai się zmieniło, odkąd przybyła na Veneie. Teraz nie miała katany, ale wielki tasak na plecach. A mówią, że miecz, odzwierciedla potęgę jego właściciela! Zatrzymała się.
- Ban Kai! Tensa Zangetsu!

Znów trzymała obsydianowy miecz, ale tym razem nie szła do tyłu, tylko do przodu. Wiedziała, że będzie na nią czekać.  

poniedziałek, 8 lipca 2013

{06} Rozdział szósty

25 listopada 66 roku; godzina 18:18; Planeta Veneii


Stała pośród spalonych desek, walającego się popiołu i zniszczonych rzeczy. Stała w wejściu, ale nie chciała iść dalej. Nie, to nieprawda! Ona nie chciała, ale najzwyczajniej w świecie się bała. Po raz pierwszy w swoim życiu odczuwała strach, jej oczy widziały zaś uszy słyszały, co tu się działo. Mimo że nie było jej tutaj to i tak dokładnie wiedziała, co się tutaj stało. Słyszała, każdy krok, każe błaganie, każdy dźwięk rwącego się materiału, każdy suk płomieni, ale nie zwróciła na to uwagi. Widziała tylko jedno, tylko jego twarz – zimną, beznamiętną, okrytą maską obojętności... Jego twarz taka nie była, nie pamiętała jej takiej. Zapamiętała tylko ciepłe piwne oczy z brązowymi cieniami, kolczaste, pomarańczowe włosy i uśmiech. Uśmiech, którego nie dało się opisać słowami, ale twarz, którą właśnie widziała, nie była Jego! Wzięła głęboki oddech i pozwoliła łzom płynąć po jej twarzy ten jeden, jedyny raz. Mimo wszystko zaraz się skrzywiła, gdyż odór rozkładających się ciał, był nie do wytrzymania. Jeszcze, chwilę patrzyła na to zdewastowane miejsce, które jeszcze wiek temu, mogła nazywać domem, aż w końcu złapała swoja katanę i powiedziała.
- Ban Kai! Tensa Zangetsu!
Otoczyła ja czarno - czerwone światło, jej strój się zmienił. Pojawiły się czarne spodnie, również czarna bluzka i czerwone haori. Jej katana zmieniła się w półtoraręczny miecz, czarny, obsydianowy, zimny. Taki, jakie było jej serce. Wyciągnęła go i podniosła do góry, machnęła w dół. Wyleciała czarno – czerwona smuga światła w kształcie półksiężyca.
- Getsuga Tensho!

Getsuga uderzyła w pozostałości jej „domu” i tym razem już doszczętnie zniszczyła go i rozwaliła na setki tysięcy małych kawałeczków. Teraz już nic nie zostało z jej „domu”. Teraz zaczęła uciekać.

sobota, 6 lipca 2013

{05} Rozdział piąty

16 października 2034 roku; godzina 03:25; Ziemia


Los Angeles, znane też jako Miasto Aniołów. Wjechałam na wzgórze Sister Elsie moim lamborghini i zatrzymałam się w poprzek parkingu. Wysiadałam i zaczęłam na wszystko patrzeć. Widziałam światła w domach, wzgórze Hollywood, wielkie, piętrzące się w górę wieżowce. Dzięki moim wyostrzonym zmysłom słyszałam dźwięki muzyki puszczanej w klubach, kłótnie pary, płacz dziecka, uderzenie o ziemię butelki po wódce, czułam powietrze przesycone solą i alkoholem, wyobraźnią smakowałam kolejnych, niesamowitych przysmaków, na skórze czułam ręce, tańczących ludzi, ich pot, namiętność oraz żądze wywyższenia się. Zamknęłam oczy, rozłożyłam szeroko ramiona i włączyła wszystkie moje siedem zmysłów. Wszystko to, co czuli Ci ludzie, uderzyło we mnie w sekundę z ogromną siłą. Widziałam ich oczami, dotykałam ich rękami, smakowałam ich językami, słyszałam ich uszami, oddychałam ich powietrzem, czułam ich uczuciami i widziałam ich przyszłość. Westchnęłam i otworzyłam oczy, opuściłam ręce wzdłuż ciała i chwilę patrzyłam się na miasto. Było wspaniale, cudne, boskie... Zaśmiałam się. To całkowita prawda, że Los Angeles jest nazywane Miastem Aniołów, a także miastem, które nigdy nie zasypia. To jest mój teren, moje miasto. Uśmiechnęłam się i skupiłam się. Nigdy nie byłam dobra z Kidou, ale myślę, że teraz, chociaż ten jeden raz, mogę się postarać.
- Serce Południa, Oko Północy, Palec na Zachodzie, U Podnóża Wschodu, Przyleć z Wiatrem i oddal się z Deszczem.

Gdy skończyłam inkantację, powietrze zawirowało wokół mnie oraz nad całym Miastem Aniołów, ale tylko na chwilę. Już po chwili na niebie pojawiły się różnorodne fajerwerki. Tańczyły na niebie te najprymitywniejsze, jak i wielkie kule, aż po tak rzadko spotykane jak smoki lub wróżki. Uśmiechnęłam się jeszcze raz. Kochałam to miasto, ale dzisiaj nikt nie zaśnie! Będą się bawić przez cały dzień i całą noc. Ta ziemia będzie dzisiaj żegnała swoja panią. Odwróciłam się i odleciała w Wszechświat. Na Planetę Veneii – tam, gdzie wszystko się zaczęło i tam, gdzie wszystko powinno się skończyć.   

poniedziałek, 1 lipca 2013

{04} Rozdział czwarty

04 kwietnia 65 roku; godzina 13:24; Planeta Veneii


Polana, słońce, strumyk i dwójka dzieci. Tak zwykły widok, widzimy go często, ale gdy się przyjrzymy, zobaczymy, że to nie jest zwykła polana. Na niej są długie, wiszące w powietrzu, fioletowe kwiaty o żółtych pręcikach, czerwone liście drzew, pomarańczowa trawa, różowe kwiaty z białymi łodygami, zielone płatki i niebieskie łodygi. Strumyk, który tam płynął, nie był wcale błękitny, ale miętowy. Ziemia, która została wypchnięta na boki, podczas akumulacji, liliowa, a pnie drzew lawendowe. Słońce owszem było żółte, ale tylko te z lewej strony, to z prawej było błękitne. A pośrodku tej polany leżała dwójka przyjaciół. Jedno z pomarańczowymi, a drugie z błękitnymi włosami. Chłopak, przekręcił się po pomarańczowej- tak jak jego włosy- trawie i położył się nad dziewczyną, umiejscawiając swoje łokcie po obu stronach jej głowy i podpierając podbródek na rękach, począł się patrzeć w kobaltowe oczy swojej młodszej towarzyszki. Chwilę się w nie wpatrywał, aż westchnął. 
- Zamierzam zostać Żniwiarzem Śmierci.
Jego towarzyszka, zmarszczyła brwi, jak tylko usłyszała to zdanie. 
- Dlaczego?
- Wiesz, jak jest w rodzinie. Jestem ich jedyna nadzieją, jeśli ich zawiodę wszyscy zginą.
- Wiem. Ale pytam się dlaczego właśnie ty? Masz starszego brata.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i jedną ręką pogłaskał policzek dziewczyny.
- Już nie.
- Co? Co się stało? Nie, błagam Cię, powiedz, że Ishida nie umarł!
Dziewczyna szarpnęła się i próbowała się podnieść, ale chłopak jej na to nie pozwolił.
- Jeleń go zabił.
Mimo rozpaczy zdobył się na uśmiech, wiedział, że ona go kocha. Nie Jego, ale jego brata.
- Nie zadręczaj się, to nie Twoja wina.
Dziewczyna spojrzała na niego szklistymi oczami, było widać w nich rozpacz.
- Obiecaj mi, że mimo wszystko nie pozwolisz się zabić, żeby nie wiem co! Nie dasz się! Obiecaj!
- Obiecuję.
- To dobrze, pamiętaj o tej obietnicy. Zawsze!
- Zawsze.
Chłopak pochylił się i złożył delikatny pocałunek na wargach przyjaciółki. Nie był to pełen namiętności czy pożądania pocałunek, lecz zwykły przyjacielski. Tak jak całują się przyjaciele, nie para.