18 października 2034 roku; godzina 20:17; Planeta
Veneii
Stanęła przed głazem, na którym On siedział, gdy
tylko ją wyczuł, podniósł się i zeskoczył na
ziemię. Nic się nie zmienił. Te same kolczaste, pomarańczowe
włosy, piwne oczy i brązowe cienie po bokach oczu. Tak samo jak
zawsze był wyższy od niej. Ale teraz wiedziała, że nie ujrzy
uśmiechu i ciepła w oczach, ale to samo zimno co wtedy. Uśmiechnął
się do niej, ale to był zimny uśmiech.
- Wiesz? Mam nadzieję, że jednak poddasz się bez
walki.
- A to dlaczego?
- Bo mam ją.
I gdy machnął ręką na ziemi pojawiła się
dziewczyna o fioletowych włosach.
Była przerażona, rozglądała się na boki cały czas.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Aki...
powiedziałam nieświadomie.
- To co? Nadal, chcesz walczyć?
Spojrzałam na nią, na siebie i w końcu w Jego oczy.
- Tak.
- Ban Kai! Chire, Senbozakura Kageyoshi.
Otoczyły mnie różowe, tysiące miecze. Chłopak
złapał dwa do ręki i od razu, rzucił je we mnie. Odbiłam je,
wystawiając przed siebie klingę miecza. Złapał kolejne dwa i
ruszył na mnie. Zaatakował z lewej, ja odbiłam, potem ja z prawej
i odbicie. Dwa ostrze prosto na mnie, a ja się znów
obroniłam klinga. Potem salto w powietrzu, nad nim i próba
wymierzenia w niego z góry. Dotykam ziemi i oboje w tym
samym momencie robimy obrót o 180 stopni. A potem już tylko
tańczymy. Bo to nie jest walka, ale taniec. Taniec ze śmiercią.
Taniec, który wyraża wszystkie nasze uczucia. To, że przez tyle
tysiącleci tęskniliśmy za sobą, naszą miłość, ale i
jednocześnie nienawiść. Smutek z powodu rozstania i radość z
ponownego spotkania. Wściekłość za wszystkie złe czyny i
pożądanie tej drugiej połówki. Radość, szczęście, pożądanie,
namiętność, miłość, szacunek, satysfakcję, zadowolenie, ale
też i nienawiść, złość, wściekłość, głupotę, chamstwo,
zdradę, kłamstwo, obojętność i jeszcze więcej! Wszystkie te
uczucia, które chowały się w nas przez millenia, teraz wyszły na
jaw. Ktoś, kto obserwowałby walkę z boku, powiedziałby,
że jedno jest minimalnie lepsze od drugiego. Ale
prawda jest taka, że przez to, że znają się tak doskonale, żadne
z nich nie ma szans wygrać. Są tylko dwie alternatywy: śmierć lub
poddanie się. Ale oni zawsze walczą do samego końca, są zbyt
uparci. Ich walka trwała jeszcze długi czas, ale w końcu nadszedł
moment, w którym oderwali się od siebie. Oboje mieli taką samą
ranę, w tym samym miejscu i tej samej wielkości. Dopiero wtedy
spojrzeli sobie w oczy i odrzucili broń. Wpadli sobie w ramiona.
Wtedy poczuli się jak małe dzieci, którymi kiedyś, dawno temu,
byli. Podnieśli głowy, dotknęli swoich policzków i po raz
pierwszy, prawdziwie się pocałowali. Nie dla
zakończenia amnezji, nie dla wygranej w zadaniu, nie po
przyjacielsku, ale tak jak para zakochanych. To był delikatny i
niewinny pocałunek, ale mówiący: „Kocham Cię”. A potem upadli
na ziemię. Oboje z uśmiechami na twarzach i spokojem w sercach.
Hej!
OdpowiedzUsuńZ wakacji wróciłam, teraz jestem u koleżanki w Maiami. Znalazłam tylko chwilkę. Ale jednak. Proszę oto nowy rozdział.
Komentujcie. I mam szczerą nadzieję, że ktoś o mnie jeszcze pamięta!
Kocham Was!
Pozdrawiam.
Ja cie kochanie jeszcze pamietam i ten rozdział jest doskonaly;*
OdpowiedzUsuńPorób jakieś fotki w Miami chętnie zobacze jak tam jest;D
Życze udanych wakacji i dużej weny;*
Dobrze wiedzieć!
UsuńOdetchnęła z ulgą!
Focie porobione trochę trudniej z wstawieniem ich.
Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHe?
UsuńO co chodzi?