środa, 31 lipca 2013

{09} Rozdział dziewiąty

18 października 2034 roku; godzina 20:17; Planeta Veneii


Stanęła przed głazem, na którym On siedział, gdy tylko ją wyczuł, podniósł się i zeskoczył na ziemię. Nic się nie zmienił. Te same kolczaste, pomarańczowe włosy, piwne oczy i brązowe cienie po bokach oczu. Tak samo jak zawsze był wyższy od niej. Ale teraz wiedziała, że nie ujrzy uśmiechu i ciepła w oczach, ale to samo zimno co wtedy. Uśmiechnął się do niej, ale to był zimny uśmiech.
- Wiesz? Mam nadzieję, że jednak poddasz się bez walki.
- A to dlaczego?
- Bo mam ją.
I gdy machnął ręką na ziemi pojawiła się dziewczyna o fioletowych włosach. Była przerażona, rozglądała się na boki cały czas. Wytrzeszczyłam oczy.
- Aki...
powiedziałam nieświadomie.
- To co? Nadal, chcesz walczyć?
Spojrzałam na nią, na siebie i w końcu w Jego oczy.
- Tak.
- Ban Kai! Chire, Senbozakura Kageyoshi.

Otoczyły mnie różowe, tysiące miecze. Chłopak złapał dwa do ręki i od razu, rzucił je we mnie. Odbiłam je, wystawiając przed siebie klingę miecza. Złapał kolejne dwa i ruszył na mnie. Zaatakował z lewej, ja odbiłam, potem ja z prawej i odbicie. Dwa ostrze prosto na mnie, a ja się znów obroniłam klinga. Potem salto w powietrzu, nad nim i próba wymierzenia w niego z góry. Dotykam ziemi i oboje w tym samym momencie robimy obrót o 180 stopni. A potem już tylko tańczymy. Bo to nie jest walka, ale taniec. Taniec ze śmiercią. Taniec, który wyraża wszystkie nasze uczucia. To, że przez tyle tysiącleci tęskniliśmy za sobą, naszą miłość, ale i jednocześnie nienawiść. Smutek z powodu rozstania i radość z ponownego spotkania. Wściekłość za wszystkie złe czyny i pożądanie tej drugiej połówki. Radość, szczęście, pożądanie, namiętność, miłość, szacunek, satysfakcję, zadowolenie, ale też i nienawiść, złość, wściekłość, głupotę, chamstwo, zdradę, kłamstwo, obojętność i jeszcze więcej! Wszystkie te uczucia, które chowały się w nas przez millenia, teraz wyszły na jaw. Ktoś, kto obserwowałby walkę z boku, powiedziałby, że jedno jest minimalnie lepsze od drugiego. Ale prawda jest taka, że przez to, że znają się tak doskonale, żadne z nich nie ma szans wygrać. Są tylko dwie alternatywy: śmierć lub poddanie się. Ale oni zawsze walczą do samego końca, są zbyt uparci. Ich walka trwała jeszcze długi czas, ale w końcu nadszedł moment, w którym oderwali się od siebie. Oboje mieli taką samą ranę, w tym samym miejscu i tej samej wielkości. Dopiero wtedy spojrzeli sobie w oczy i odrzucili broń. Wpadli sobie w ramiona. Wtedy poczuli się jak małe dzieci, którymi kiedyś, dawno temu, byli. Podnieśli głowy, dotknęli swoich policzków i po raz pierwszy, prawdziwie się pocałowali. Nie dla zakończenia amnezji, nie dla wygranej w zadaniu, nie po przyjacielsku, ale tak jak para zakochanych. To był delikatny i niewinny pocałunek, ale mówiący: „Kocham Cię”. A potem upadli na ziemię. Oboje z uśmiechami na twarzach i spokojem w sercach.

5 komentarzy:

  1. Hej!
    Z wakacji wróciłam, teraz jestem u koleżanki w Maiami. Znalazłam tylko chwilkę. Ale jednak. Proszę oto nowy rozdział.
    Komentujcie. I mam szczerą nadzieję, że ktoś o mnie jeszcze pamięta!
    Kocham Was!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja cie kochanie jeszcze pamietam i ten rozdział jest doskonaly;*
    Porób jakieś fotki w Miami chętnie zobacze jak tam jest;D
    Życze udanych wakacji i dużej weny;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiedzieć!
      Odetchnęła z ulgą!
      Focie porobione trochę trudniej z wstawieniem ich.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń