01 czerwca 24 roku; godzina 19:12; Planeta Veneii
Festiwal Smoka to zawsze wielkie wydarzenie,
organizowany raz na dziesięć lat,
z całym przepychem, na który stać było ówczesny świat. Wstęp
był wolny i był to także jedyny dzień, w którym nie było
różnicy pomiędzy Tymi z Góry i Tymi z Dołu. Czerwone lampiony
wisiały na drzewach z świecącymi świecami w środku, wszędzie
latały małe słońca, rozpadające się na złocisty pył przy
najmniejszym dotknięciu, kolorowe słodycze były rozdawane,
zaczynając od zwykłych placków z jagodami i cukrem, kończąc na
gigantycznych lodach i koszach wszystkiego, czego człowiek mógłby
zapragnąć. Jako jedyny dzień Słońce cieszyło się cały czas
z mieszkańcami i świeciło przez całą dobę, by na końcu
zamienić się z Księżycem i pozostawić niebo ciemnym chmurom i
świecącym gwiazdom. Była możliwość zrelaksowania się, opicia,
urządzenia nejlepszej imprezy, ograć całe pieniądze, grać w gry
wszystkie jakie zostały wymyślone, odebrać potrzebne jaki i
niepotrzebne przedmioty, najeść się do syta, nauczyć się robić
wonne olejki, które można sprzedać za dość dużą sumę, zarobić
i wiele, wiele jeszcze innych rzeczy. Wszystko tutaj było cudowne,
jednak najwspanialszą rzeczą była parada Smoka.
Dwójka dzieci stała pośród tego placu, pełnego
marzeń z szeroko otwartymi oczami, podziwiając wszystko co zdążą
zobaczyć i oczy. Ta dwójka wystrojona w ich najlepsze ubrania, już
była cała oblepiona złotym pyłem. Dla obojgu Festiwal Smoka był
pierwszym w ich życiu i niesamowitym przeżyciem. Dzieci nie mając
nawet jakiegokolwiek pojęcia, wpasowały się w najlepszą porę
Festiwalu. Właśnie miała się odbyć parada Smoka. Ni stąd, ni
zowąd z nieba poleciały płatki kwiatów, kolorowe liście, małe
słońca. Ziemia nagle zaczęła drżeć, powietrze stało się
gęste. A na tym przeogromnym placu zapadła całkowita
cisza. Była to rzecz niespodziewana, gdyż już
od wschodu Słońca rozbrzmiewała tutaj muzyka, szepty, rozmowy...
Ale teraz była cisza i to taka, że nikt nie zamierzał jej
przerwać. Trwała i trwała... Nagle ziemia znów zadrżała,
powietrze zgęstniało już tak mocno w oczekiwaniu, że zdawało się
dławić. A cisza trwała, trwała... Już niektórzy śmiałkowie
podnosili głowy, by znów rozpocząć na nowo, niespodziewanie
przerwaną, fascynującą pogawędkę o tematach na które, jesteśmy
na razie, zbyt młodzi, gdy...
Ciszę przerwał ryk. Był na tyle głośny, że przez
sekundę czasu ogłuszył wszystkich, a może tylko się tak wydawało
w tej nieprzerwanej ciszy? Nie, to w rzeczywistości był ryk.
Ludzie z przestrachem, zaczęli okręcać
głowami wokół siebie i sami szukali źródła tegóż dźwięku.
Czyżby ktoś próbowałby im przerwać długo wyczekiwany Festiwal?
I nagle … poczuli ciepło. Nie gorąco, ale ciepło, które
przyjemnie rozchodziło się po ciałach.
Dziewczynka o niespotykanych, nawet wśród nich, błękitnych
włosach krzyknęła leciuteńko i drżącym palcem
wskazała na niebo. Wszyscy jak zaczarowani podnieśli głowy w tym
kierunku i już po chwili na ich twarzach wykwitło nieme
zdumienie i zdziwienie. Na niebie jaśniała łuna ognia. Była
ogromna, ale już się rozmywała. Wszyscy tam patrzyli i gdy
ostatnia warstwa ognia, zaczęła znikać, ludzie zauważyli jakiś
ciemny kształt na niebie. Powoli zakręcił koło na niebie, a
potem chyżym lotem leciał ku ziemi. Wszyscy patrzyli, patrzyli...
gdy nagle zaczęły rozbrzmiewać po całym placu, przerażone
krzyki.
- Smok! Smok! Smok! Smok!
Na placu zapanował harmider, każdy pakował swoje,
jakże cenne manatki i uciekał, gdzie pieprz rośnie. Jedyny
chłopak, młodzik jeszcze, niedorozwój, stał na centrum placu u
ani myślał się ruszać. Nie pomagały nawet błagania jego
błękitnowłosej towarzyszki. Stał i … się nie ruszał, zupełnie
jakby nogi wrosły mu w ziemię. A smok leciał, leciał...
Ziemia, zaczęła się rozpadać, zebrani poczuli jakby
coś na kształt trzęsienia ziemi, ale
szybki i krótkotrwały. To na placu wylądował smok. Teraz wszyscy
mogli ujrzeć go z bliska i przyjrzeć mu się. Jego łuski
były w kolorze rozpalonego ognia. Cztery łapy, pazury jak ze stali,
mięśnie jak u gryfa, mówiąc w skrócie: zacne młode smoczysko.
Jego oczy krwistoczerowne popatrzyły na zebranych z jakby, kpiącym
wyrazem. Smok wydął szyję do tyły i już po chwili z
paszczy bestii wypłynęła struga ognia, która podpaliła pola i
lampiony. Smok jednak nie zwrócił na to uwagi tylko pochylił swój
łeb przed dwójką dzieci. Popatrzył na nich chwilę tymi samymi
krwistoczerwonymi oczami, jakby na coś czekając.
Ku zdumieniu wszystkich, najpierw, chłopiec pochylił
się i pociągnął za sobą swą przyjaciółkę i
powiedział.
- Witamy na Twym Święcie, Tajga Ichigo.
- Witamy na Twym Święcie, Harumi Yuuki.
Smok parsknął i pokręcił swą olbrzymią, trójkątna
głową, z jego paszczy wydobyły się smużki dymu i wydawało by
się, że się śmieje. Następnie niespodziewanie machnął ogonem i
dwójka młodych mieszkańców Veneii pojawiła się na grzbiecie
smoka. Ten rozłożył swe, wielkie, błoniaste skrzydła i ryknął
tak głośno, że zebrani padli na kolana lub zwyczajnie pomdleli,
potem naprężył wszystkie swe cztery łapy i wyleciał w górę,
pozostawiając na ziemi wyrwy od pazurów i Święty Ogień.
Dzieci zaś, zadowolone, leciały na grzbiecie smoka,
śmiejąc się rozkosznym śmiechem , wyciągając ręce by dotknąć
chmur. Smok zawirował i wpadli wprost w wielką chmurę. Dzieci
zaczęły krzyczeć, gdy na rozgrzanej skórze, poczuły kropelki
lodu. Ale za chwilę i tak się uśmiechnęły. Smok leciał nad
zielonymi polami, miętowymi strumieniami, pomarańczowymi trawami,
różowymi kwiatami, lawendowymi puszczami... W końcu wzleciał
przed Słońce a dzieci mogły ujrzeć promienie Słońca. Smok
ryknął jakby rzucając wyzwanie światu i robiąc w tył zwrot z
połączeniem śrub powietrznych, leciał ku ziemi. Leciał i leciał,
dzieci śmiały się i podziwiały widoki, chłostane, lodowatym
wiatrem, złożył skrzydła i zaczął pikować ku ziemi. W końcu
wylądował w środku puszczy na głazie, obok wodospadu. Dzieci
ześlizgnęły się z grzbietu smoka i pokłoniły z wdzięcznością.
Smok już chciał odlatywać, ponownie rozłożyć swe skrzydła, gdy
usłyszał.
- Jak się nazywasz?
Smok pochylił łeb i przypatrywała się chłopcu,
jakby zaglądał w najdalsze odmęty duszy.
- Saphira.
- Dziękujemy za poświęcony czas i
błogosławieństwo dane naszym wioskom, Saphiro.
Smok patrzył chwilę na dzieci, aż w końcu poczuły
jakby w ich umysłach, pojawiła się osoba trzecia. Już po chwili
usłyszały, melodyjny i ciepły głos smoczycy.
- Bądźcie pozdrowione, dzieci.
Następnie, każde polizała końcówką języka po
głowie i tym razem ryknąwszy, rozłożyła skrzydła, by wzbić się
w niebo i już nigdy nie powrócić.
Dzieci zaśmiały się i rozejrzały. Nadal
uśmiechnięty chłopiec, spytał się swoją przyjaciółkę.
- To gdzie jesteśmy?