poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Epilog

19 października 2034 roku; godzina 0:01; Planeta Veneii


Właśnie tak skończyła się historia dwójki, zakochanych przyjaciół, którzy aż do śmierci nie mogli ze sobą w pełni należeć.
Teraz Ame Gakure, przestała istnieć!



wtorek, 13 sierpnia 2013

{11} Rozdział jedenasty

18 października 2034 roku; godzina 23:55; Planeta Veneii



Podniosłam się z ziemi i nadal przerażona zastanawiałam się czy podejść. Przemogłam się i podeszłam. Uśmiechnęłam się, oboje mieli uśmiechy na ustach. Cieszyłam się. Ichigo, nigdy nie był dla mnie zły, za bardzo przypominałam mu Yuuki, ale mimo wszystko raz w życiu mnie przeraził. Przed chwilą nadal sądzę, że mimo tego to było ich przeznaczenie. Zakaszlnęłam i na moją biała rękę wyleciała krew. Tak, to były ostatnie minuty mojego życia. Zawsze, byłam chorowita, ale tego co miałam w sobie teraz, nie dało się już wyleczyć. Położyłam się obok nich na zimnej ziemi i otoczyłam ich ramionami. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

{10} Rozdział dziesiąty

01 czerwca 24 roku; godzina 19:12; Planeta Veneii


Festiwal Smoka to zawsze wielkie wydarzenie, organizowany raz na dziesięć lat, z całym przepychem, na który stać było ówczesny świat. Wstęp był wolny i był to także jedyny dzień, w którym nie było różnicy pomiędzy Tymi z Góry i Tymi z Dołu. Czerwone lampiony wisiały na drzewach z świecącymi świecami w środku, wszędzie latały małe słońca, rozpadające się na złocisty pył przy najmniejszym dotknięciu, kolorowe słodycze były rozdawane, zaczynając od zwykłych placków z jagodami i cukrem, kończąc na gigantycznych lodach i koszach wszystkiego, czego człowiek mógłby zapragnąć. Jako jedyny dzień Słońce cieszyło się cały czas z mieszkańcami i świeciło przez całą dobę, by na końcu zamienić się z Księżycem i pozostawić niebo ciemnym chmurom i świecącym gwiazdom. Była możliwość zrelaksowania się, opicia, urządzenia nejlepszej imprezy, ograć całe pieniądze, grać w gry wszystkie jakie zostały wymyślone, odebrać potrzebne jaki i niepotrzebne przedmioty, najeść się do syta, nauczyć się robić wonne olejki, które można sprzedać za dość dużą sumę, zarobić i wiele, wiele jeszcze innych rzeczy. Wszystko tutaj było cudowne, jednak najwspanialszą rzeczą była parada Smoka.
Dwójka dzieci stała pośród tego placu, pełnego marzeń z szeroko otwartymi oczami, podziwiając wszystko co zdążą zobaczyć i oczy. Ta dwójka wystrojona w ich najlepsze ubrania, już była cała oblepiona złotym pyłem. Dla obojgu Festiwal Smoka był pierwszym w ich życiu i niesamowitym przeżyciem. Dzieci nie mając nawet jakiegokolwiek pojęcia, wpasowały się w najlepszą porę Festiwalu. Właśnie miała się odbyć parada Smoka. Ni stąd, ni zowąd z nieba poleciały płatki kwiatów, kolorowe liście, małe słońca. Ziemia nagle zaczęła drżeć, powietrze stało się gęste. A na tym przeogromnym placu zapadła całkowita cisza. Była to rzecz niespodziewana, gdyż już od wschodu Słońca rozbrzmiewała tutaj muzyka, szepty, rozmowy... Ale teraz była cisza i to taka, że nikt nie zamierzał jej przerwać. Trwała i trwała... Nagle ziemia znów zadrżała, powietrze zgęstniało już tak mocno w oczekiwaniu, że zdawało się dławić. A cisza trwała, trwała... Już niektórzy śmiałkowie podnosili głowy, by znów rozpocząć na nowo, niespodziewanie przerwaną, fascynującą pogawędkę o tematach na które, jesteśmy na razie, zbyt młodzi, gdy...
Ciszę przerwał ryk. Był na tyle głośny, że przez sekundę czasu ogłuszył wszystkich, a może tylko się tak wydawało w tej nieprzerwanej ciszy? Nie, to w rzeczywistości był ryk. Ludzie z przestrachem, zaczęli okręcać głowami wokół siebie i sami szukali źródła tegóż dźwięku. Czyżby ktoś próbowałby im przerwać długo wyczekiwany Festiwal? I nagle … poczuli ciepło. Nie gorąco, ale ciepło, które przyjemnie rozchodziło się po ciałach. Dziewczynka o niespotykanych, nawet wśród nich, błękitnych włosach krzyknęła leciuteńko i drżącym palcem wskazała na niebo. Wszyscy jak zaczarowani podnieśli głowy w tym kierunku i już po chwili na ich twarzach wykwitło nieme zdumienie i zdziwienie. Na niebie jaśniała łuna ognia. Była ogromna, ale już się rozmywała. Wszyscy tam patrzyli i gdy ostatnia warstwa ognia, zaczęła znikać, ludzie zauważyli jakiś ciemny kształt na niebie. Powoli zakręcił koło na niebie, a potem chyżym lotem leciał ku ziemi. Wszyscy patrzyli, patrzyli... gdy nagle zaczęły rozbrzmiewać po całym placu, przerażone krzyki.
- Smok! Smok! Smok! Smok!
Na placu zapanował harmider, każdy pakował swoje, jakże cenne manatki i uciekał, gdzie pieprz rośnie. Jedyny chłopak, młodzik jeszcze, niedorozwój, stał na centrum placu u ani myślał się ruszać. Nie pomagały nawet błagania jego błękitnowłosej towarzyszki. Stał i … się nie ruszał, zupełnie jakby nogi wrosły mu w ziemię. A smok leciał, leciał...
Ziemia, zaczęła się rozpadać, zebrani poczuli jakby coś na kształt trzęsienia ziemi, ale szybki i krótkotrwały. To na placu wylądował smok. Teraz wszyscy mogli ujrzeć go z bliska i przyjrzeć mu się. Jego łuski były w kolorze rozpalonego ognia. Cztery łapy, pazury jak ze stali, mięśnie jak u gryfa, mówiąc w skrócie: zacne młode smoczysko. Jego oczy krwistoczerowne popatrzyły na zebranych z jakby, kpiącym wyrazem. Smok wydął szyję do tyły i już po chwili z paszczy bestii wypłynęła struga ognia, która podpaliła pola i lampiony. Smok jednak nie zwrócił na to uwagi tylko pochylił swój łeb przed dwójką dzieci. Popatrzył na nich chwilę tymi samymi krwistoczerwonymi oczami, jakby na coś czekając.
Ku zdumieniu wszystkich, najpierw, chłopiec pochylił się i pociągnął za sobą swą przyjaciółkę i powiedział.
- Witamy na Twym Święcie, Tajga Ichigo.
- Witamy na Twym Święcie, Harumi Yuuki.
Smok parsknął i pokręcił swą olbrzymią, trójkątna głową, z jego paszczy wydobyły się smużki dymu i wydawało by się, że się śmieje. Następnie niespodziewanie machnął ogonem i dwójka młodych mieszkańców Veneii pojawiła się na grzbiecie smoka. Ten rozłożył swe, wielkie, błoniaste skrzydła i ryknął tak głośno, że zebrani padli na kolana lub zwyczajnie pomdleli, potem naprężył wszystkie swe cztery łapy i wyleciał w górę, pozostawiając na ziemi wyrwy od pazurów i Święty Ogień.
Dzieci zaś, zadowolone, leciały na grzbiecie smoka, śmiejąc się rozkosznym śmiechem , wyciągając ręce by dotknąć chmur. Smok zawirował i wpadli wprost w wielką chmurę. Dzieci zaczęły krzyczeć, gdy na rozgrzanej skórze, poczuły kropelki lodu. Ale za chwilę i tak się uśmiechnęły. Smok leciał nad zielonymi polami, miętowymi strumieniami, pomarańczowymi trawami, różowymi kwiatami, lawendowymi puszczami... W końcu wzleciał przed Słońce a dzieci mogły ujrzeć promienie Słońca. Smok ryknął jakby rzucając wyzwanie światu i robiąc w tył zwrot z połączeniem śrub powietrznych, leciał ku ziemi. Leciał i leciał, dzieci śmiały się i podziwiały widoki, chłostane, lodowatym wiatrem, złożył skrzydła i zaczął pikować ku ziemi. W końcu wylądował w środku puszczy na głazie, obok wodospadu. Dzieci ześlizgnęły się z grzbietu smoka i pokłoniły z wdzięcznością. Smok już chciał odlatywać, ponownie rozłożyć swe skrzydła, gdy usłyszał.
- Jak się nazywasz?
Smok pochylił łeb i przypatrywała się chłopcu, jakby zaglądał w najdalsze odmęty duszy.
- Saphira.
- Dziękujemy za poświęcony czas i błogosławieństwo dane naszym wioskom, Saphiro.
Smok patrzył chwilę na dzieci, aż w końcu poczuły jakby w ich umysłach, pojawiła się osoba trzecia. Już po chwili usłyszały, melodyjny i ciepły głos smoczycy.
- Bądźcie pozdrowione, dzieci.
Następnie, każde polizała końcówką języka po głowie i tym razem ryknąwszy, rozłożyła skrzydła, by wzbić się w niebo i już nigdy nie powrócić.
Dzieci zaśmiały się i rozejrzały. Nadal uśmiechnięty chłopiec, spytał się swoją przyjaciółkę.
- To gdzie jesteśmy?